sobota, 13 września 2014

Tokyo - Kabuki



Do teatru Kabuki-za zajechałam godzinę przed czasem i całe szczęście, ponieważ byłam koszmarnie głodna, zapas czasu pozwolił na konsumpcję pysznego makaronu Soba (przepis na danie pod wpisem).
Konsumpcja tym bardziej oczekiwana, że od rana nic nie jadłam. Co prawda restauracji było pod dostatkiem, ale pech chciał, że akurat ta, do której chciałam się wybrać na piątym piętrze Marunochi Bidg. była  zamknięta, więc chodziłam głodna a wiadomo, jak człowiek głodny to zły jak osa.

Teatr Kabuki-za mieści się w przepięknym, świeżo odnowionym budynku. Po wydrukowaniu biletu z samoobsługowej maszyny (procedura jak przy drukowaniu biletów w samoobsługowym check-in na lotniskach, pamiętać tylko trzeba, żeby mieć tą kartę, którą się robiło rezerwację) wchodzimy do królestwa uświęconej sztuki Kabuki.  


Oczywiście, jak tylko przedstawienie się zaczęło zrobiłam fotkę, zaraz zjawiła się jakaś babeczka z obsługi i poprosiła o skasowanie ze względu na prawa autorskie firmy produkującej przedstawienie; nie ze względu na aktorów, powagę chwili czy inny powód, który byłby dla mnie do zaakceptowania i zrozumienia, tylko ze względu na bonus producenta. Ręce mi opadły, oczywiście zdjęcia skasowałam, (choć, wiadomo, jak człowiek chce to i tak sobie poradzi – patrz zdjęcia na dole) za to mój doskonały humor prysł jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. I wtedy popatrzyłam na scenę….



… i uśmiech wrócił mi na twarz błyskawicznie.  No bo, jak tu się nie śmiać, kiedy masz świadomość, że po scenie hasa banda facetów przebranych za kobitki wydobywających z siebie pojękiwania. A jakby tego było mało, ponieważ noszą najprawdziwsze kimona, a poruszanie się w nich jest nadzwyczaj trudne drobią kroczki jak Kiler w opinii komisarza Ryby. Myślę sobie jak nic „Pani Doubtfire” czy „Poszukiwany, poszukiwana” tylko w wersji przedpotopowej.

Przepraszam wszystkich, którzy uważają, że kabuki to sztuka święta, przeżycie jest moje i zastrzegam sobie prawo do odczuwania tego, co akurat odczuwam. Zresztą, jest to mój prezent urodzinowy, nie najtańszy, bilety na przedstawienie kosztują, od $ 40- 180, więc postanowiłam wysiedzieć 4,5 godziny i przekonać się do tej sztuki.

Jeśli będziecie bukowali bilet w Kabuki-za zwróćcie uwagę plan teatru. Przy zakupie biletu on-line można wybrać sobie miejsce. Ja wybrałam na chybił trafił i trafiłam jak kulą w płot.  Po lewej stronie sceny (patrząc na wprost) jest runway, na którym odbywają się jakieś krótkie scenki, czasem wchodzą tędy aktorzy. Ja siedziałam bezpośrednio nad nim, toteż widok był ograniczony. Mnie to nie przeszkadzało, ale jeśli ktoś (jakiś znawca tematu) wybierze się na przedstawienie, to należy sobie kupić bilet na wprost sceny lub po prawej stronie. 

Kabuki to nie tylko piękne stroje (choć, przyznam, zobaczenie ich było głównym celem wizyty) to także tradycyjna muzyka. Dla mnie to połączenie szarpania strun z okazjonalnym pomiaukiwaniem kota (moje domowe kocie wydaje z siebie takie dźwięki o godzinie 5.30 rano jak jest głodne).  Nie uważam się za obrazoburcę, skojarzenia same się nasunęły i do końca przedstawienia nie chciały wyjść z głowy. Natomiast stroje, pantomima oraz mimika aktorów absolutnie perfekcyjne.  Aktorzy, to żyjące, oddychające i poruszające się dzieła sztuki. Tu, każdy ruch wypracowany jest do perfekcji, każdy ma inne znaczenie, tu nic nie jest przypadkowe. 

Na początku drugiej historii poczułam, że spożyte wcześniej płyny chcą się wydostać na świat. Toalety były jakieś 3 minuty ode mnie a jednak nie byłam w stanie oderwać wzroku nawet na kilka minut od sceny. Kabuki pochłonęło mnie do reszty, wstałam dopiero na kolejnym antrakcie.


Tradycją podczas antraktów jest posilanie się bento oraz gofry z nadzieniem ze słodkiej, czerwonej fasoli azuki zwane Taiyaki .  Tradycji stała się zadość, co prawda nie bento, ale rybka została spożyta, zresztą nie miałam innego wyjścia, ponieważ był to prezent od wiekowej Japonki siedzącej po mojej prawej stronie.



Z teatru wyszłam oczarowana, wskoczyłam w metro na stacji Ginza i po kilkunastu przystankach włóczyłam się po starych uliczkach Asakusy, ale o tym w następną środę.



SOBA
Soba to makaron z mąki gryczanej. W Japonii je się go w dwóch wersjach w 100% z mąki gryczanej oraz w mieszance 80% gryczanej i 20% mąki pszennej. Tradycyjnie na zimno, choć obecnie serwowany jest z powodzeniem na gorąco z rożnymi dodatkami.
Podawany tradycyjnie wygląda jak poniżej. Je się go na zimno, tylko z sosem sojowym oraz wasabi.


Przed przedstawieniem udałam się na bardziej współczesną wersję z glonami, marynowanym imbirem oraz warzywami w bulionie na gorąco.

Dziura w ścianie po lewej stronie od Kabuki-za

Soba z wkładką

Przepis:
280g maki gryczanej
70g maki pszennej
175g wody
Skrobia do posypania warstw makaronu przy krojeniu

Przygotowanie:
Łączymy składniki w misce. Konsystencja jak na makaron do rosołu (w potrzebie zapytać matki, albo babki jaka powinna być). Po zagnieceniu ciasta na stolnicy (proponuję wykorzystać w tym celu męża/ męskiego osobnika w przypadku braku poprzedniego) ciasto rozwałkowujemy na 2 mm grubość, przesypujemy skrobią, składamy warstwami i kroimy.
Gotować na wrzątku.

Podawać maczane w z sosie sojowym z wasabi.

Poezja!

5 komentarzy:

  1. Podziwiam prezent i zazdroszczę wrażeń okołospektaklowych. Wiele lat temu też "zaliczyłam" kabuki, choć nie w Japonii, lecz w Wiedniu na festiwalu teatralnym. Wersja złagodzona do trzech godzin, ale i tak... Najlepsze życzenia urodzinowe!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ze względu na różnicę czasu-Małżonka smacznie teraz śpi- podziękuję w Jej imieniu.
      A ja za to jeszcze przedwczoraj na Placu Nowym w Kolorach wino piłem :)
      I kiełbasa z Nyski pod halą też była, a jak. Fajny ten Kraków.

      Usuń
  2. Kolory też lubię, jak i Kraków. A okolic Nowego Sącza nie odwiedzisz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tym razem, także ze względu na różnicę czasu odpowiada żona.
      Jeśli tylko przyjedziemy do Polski na dłużej niż kilka dni Nowy Sącz będzie zdecydowanie na liście. Mnie się marzy prawdziwa, polska zima a ta, nigdzie nie jest tak piękna jak właśnie w okolicach Sącza. Malownicze, małe miasteczka z bagażem historii, gdzie zawsze jakimś sposobem na rynku znajdzie się świetna kawiarnia z dobrym ciastem. Ach, łezka mi się w oku zakręciła.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...