sobota, 29 listopada 2014

Polacy w Korei - Sezon na Kimchi

Czymże byłby blog o Korei bez kimchi?


Koreańskie zimy to jedne z ostrzejszych na tej szerokości geograficznej, kraj jest górzysty, a co za tym idzie cierpi na spory niedostatek żyznych równin. Najmniejszy nawet skrawek ziemi przeznacza się więc pod uprawę rozmaitych płodów rolnych.
Koreańczycy, zmuszeni powyższymi warunkami klimatycznymi doszli do perfekcji w sztuce robienia przetworów z warzyw, które trzeba było przechować przez zimę a lodówek 750 lat temu, kiedy zaczęła się historia naszej ukochanej potrawy jeszcze nie było. 

Początkowo Koreańczycy używali jedynie soli do robienia kiszonek, które w zimie jedli z jęczmieniem i prosem, ryż zadomowił się w koreańskiej kuchni nieco później. Pierwsze kimchi znacznie różniło się od tego, które znamy obecnie. Nie używano pasty chilli, a kapusta pekińska wcale nie była najbardziej popularnym warzywem wykorzystywanym do kiszenia. Pierwsze kimchi wykonywane były z rzodkwi.

W okresie dynastii Koryeo X-XIV w., zaczęto używać bardziej zdywersyfikowanej palety warzyw. Do robienia kimchi zaczęto używać ogórków, pędów bambusa oraz właśnie kapusty. W tym okresie zaczęto także dodawać do kimchi czosnek oraz przyprawy, choć w dalszym ciągu nie używano chilli.
Ewolucja najsłynniejszej koreańskiej potrawy nastąpiła podczas panowania dynastii Joseon, czyli pomiędzy XIV a XX wiekiem. Sól przestała być głównym składnikiem używanym do konserwowania warzyw, zaczęto używać do tego celu także sosu sojowego.



Na stole królewskim najczęściej goszczą w tym okresie baechu kimchi (podobne do kiszonej kapusty, robione z kapusty pekińskiej) oraz Ggakdugi (pokrojona w kostkę tutejsza odmiana rzodkwi). W tym okresie zaczęto dodawać do kimchi chilli, co zupełnie zrewolucjonizowało jej smak. 

Korea była w dalszym ciągu krajem zamkniętym na świat, oprócz utrzymywania stałych kontaktów dyplomatycznych z Chinami oraz na mniejszą skalę z Japonią, która zresztą od czasu do czasu najeżdżała Koreę powodując niechęć Koreańczyków do krainy Kwitnącej Wiśni. Japonia natomiast, utrzymywała w tym okresie stosunki handlowe z Portugalczykami, którzy znali słodkie ziemniaki, kukurydzę oraz chilli z Ameryki Południowej (wszystkie trzy warzywa niezmiernie popularne do dnia dzisiejszego w Korei). 
Do tej pory trwa debata, czy to dzięki najazdom Japończyków pomiędzy 1592 a 1598 rokiem chilli trafiło do Korei czy trafiło tu poprzez handel z Chinami. Faktem jest natomiast, że po 100 latach od inwazji chilli było używane do produkcji kimchi w całym kraju. Zmieniło to nie tylko diametralnie sam smak potrawy, ale także sposób oraz długość przechowywania. 

W 1803 roku w Gyuhab Cheongseo, encyklopedii dla każdej gospodyni ( będącej odpowiednikiem polskiego poradnika dla gospodyń domowych napisanego przez Teresę Twardowską w 1873 roku) pojawia się pierwsza wzmianka o dodawaniu do kimchi fermentowanej ryby, kimchi nabiera znanego nam smaku. W tym okresie kimchi z kapusty wypiera bardziej popularne do tej pory kimchi z ogórka, rzodkwi oraz bakłażana stając się dominującą odmianą.
W zeszłym roku niejako ukoronowaniem historii kimchi było wpisanie potrawy na listę Dziedzictwa Narodowego UNESCO (Intangible Cultural Heritage of Humanity List)




Amatorzy dostali po główce na głowę

Dla nas, tegoroczny sezon robienia kimchi rozpoczął się od  Festiwalu Kimchi organizowanego w Seulu przez Seoul Govermnent. To cykliczna impreza mająca na celu podtrzymanie w narodzie ducha robienia kimchi. Na placu przed ratuszem zebrały się masy Koreańczyków oraz obcokrajowców przerabiając ponad 260 ton kapusty. Zrobione kimchi trafiło do osób potrzebujących, wspomnienia zostały.


środa, 26 listopada 2014

KAKAO-we rozmowy w Korei



Na blogu pojawia się stosunkowo niewiele postów o tematyce społecznej. Było to działanie zamierzone, założyliśmy że informowanie potencjalnych podróżnych do Korei o tym co, gdzie mogą zobaczyć i zjeść, dużo bardziej przyda się im niż czytanie co u Koreańczyka pod kopułą piszczy. Ostatnio jednak dostałam maila od Pani, która wykazywała ogromną potrzebę dowiedzenia się czegoś więcej niż jak zrobić ssamjang, tudzież co robić w Busan czy Seoraksan .
Nie jestem ani socjologiem, ani psychologiem, a do tego mam do świata nieco sarkastyczne podejście. Nie uważam także, żeby moje obserwacje czy oceny ( a oceniamy zawsze, wszystkich i za wszystko, nawet, jeśli się do tego nie przyznajemy) są jedynymi słusznymi, ale skoro ludzi ciekawi czegoś poza tematem TOP 10 of Korea to proszę bardzo ;)
Miało być społeczno-socjologicznie to będzie o KAKAO talk.

Źródło

 Kiedy w dzień przyjazdu do Korei usłyszałam po raz pierwszy wyżej wymienioną nazwę skojarzyła mi się ona  z Pampersem wypełnionym pewna substancją, którą co po niektórzy imbecyle traktujący dzieci jak zabawki nie posiadające kory mózgowej nazywają KAKA. Jestem przekonana, że gdyby matka natura obdarzyła małe istoty zdolnością mówienia od urodzenia wyraziłyby one swoją opinię na temat traktowania ich mózgów jak dwie małe kuleczki, nieposiadające kory mózgowej gdy tym czasem to właśnie w okresie niemowlęcym nasz mózg rozwija się w największym stopniu i wszelkie bodźce mają wielkie znaczenie w sposobie oraz jakości następujących zmian.
Pierwsze skojarzenie z KAKAO okazało się być zupełnie mylne. To nie kolejny g...niany komunikator, a sprawne narzędzie komunikowania się, wykorzystywane w wielu aspektach życia zarówno przez osoby prywatne jak i instytucje.
Czas wyjaśnić, co to jest to całe KAKAO.
Otóż, jest to aplikacja na smartphone, która łączy usługi telefoniczne z typowymi komunikatorami internetowymi. Do komunikowania się używamy naszego numeru telefonu, ale połączenie odbywa się za pośrednictwem 4G a operator nas za to nie kasuje. (musimy być w trakcie połączenia w zasięgu WiFi, o co w Korei nie trudno).
Dodatkowo, możemy wykorzystać KAKAO dokładnie tak, jak Skype czy GG a w procesie komunikacji ważną rolę zajmują emotikony. Moim skromnym zdaniem to taki powrót do pisma piktograficznego w uproszczonej formie. Po co używać słów skoro obrazki załatwią sprawę za nas? Emotikony i gify to brzydkie słodziaki. Jak to możliwe? Ano, jakoś się Koreańczykom udało. Czasem mam wrażenie, że projektant nieźle się czegoś napalił albo wrzucił w siebie jakąś działkę, bo trudno uwierzyć, że ktoś na trzeźwo wymyśliłby chodzący i gadający, do tego bardzo uroczy kobiecy zad, który jest jednym z szeregu „uroczych” emotikonów.      
Założeniem kampanii marketingowej wykorzystującej emotikony jest wypuszczanie na rynek nowego emotikona, co dwa miesiące, co w naturalny sposób wpływa na przedłużenie okresu dojrzałości rynkowej samego produktu.


POP-UP KAKAO sklep- kubki, zeszyty, pluszaki, nasadki na ołówki, etc...
Sześć głównych emotikonów doskonale odzwierciedla koreańskie społeczeństwo. Czasem mam wrażenie, że są one niejako alter-ego użytkowników smartphon-ów.
Mamy więc:      
Jay-G – odzwierciedlenie fascynacji amerykańskim show-biznes (nawiązanie do Jay-Z). Afroamerykanów nie do końca jednak lubimy w Korei, ponieważ Jay-Z nosi afro w kolorze ...blond, który to kolor starają się zresztą uzyskać z lepszym lub gorszym efektem niektórzy Koreańczycy.
Apeach - czyli brzoskwinka, a właściwie dupcia (przepraszam za określenie, ale z całym szacunkiem, spójrzcie na poniższe zdjęcie, królestwo temu, kto opisze to, co tam widać inaczej). Apeach to wiecznie rozbiegana i rozentuzjazmowana młoda osóbka, działająca czasem dość agresywnie.

Żródło
Żródło

Frodo – to bogaty pies, który ma kompleks z powodu swojego kundlowatego pochodzenia, w Gangnam też je ma niejeden kundel. Picie kawy oraz pokazywanie jaki jest wyluzowany a właściwie, powinnam powiedzieć wychilautowany ;) to jego główne zajęcie. Z pewnością projektant tego emotikona przesiedział długie godziny pijąc hektolitry kawy w Starbucks-ie w Gangnam, zbierając inspiracje do postania Frodo, który do szaleństwa zakochany jest w Neo.
Neo – to pusta kocica zakochana sama w sobie, dla której sedno egzystencji stanowi dobrze ułożona i przystrzyżona „na garnek” fryzura. Więcej pisywać nie trzeba, każdy inteligentny człowiek domyśli się, co to za archetyp.
Tube – to Dr. Jekyll i Mr. Hyde, taka ukryta tożsamość, która ujawnia się w chwili zagrożenia. Koreańczycy nie różnią się od innych narodów. Posiadanie dwóch twarzy jest tu także obecne, choć może na nieco mniejszą skalę niż w Polsce.


Muzi- to żółta rzodkiew, która notorycznie przebiera się strój uroczego króliczka, w którym czuje się pewnie i odważnie kroczy przez życie. W kraju, gdzie operacje plastyczne są na porządku dziennym (do czego pisząca wcale nie posiada negatywnego stosunku a wręcz przeciwnie) trudno się oprzeć wrażeniu, że jak chcesz, to i nową skórę dostaniesz, byle by twoja pozycja społeczna cały czas szła do góry, a wiadomo, pięknemu łatwiej.

Źródło

Con – to najbardziej tajemniczy emotikonek. To malutki krokodyl, który własnymi rękami stworzył Muzi. Cały czas trzyma baczne oko na swój projekt. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że takich krokodylków w wolnym koreańskim społeczeństwie krąży całkiem sporo.
Na przykład wszystkie demonstracje obstawiane są tajniakami z kamerkami Go-Pro ( mówię z własnego doświadczenia, wiem, bo widziałam).

W tatach 50-tych tatuś obecnej Pani Prezydent wziął zniszczony wojna naród za kołnierz, kilka bogatych rodzin podzieliło między siebie gospodarkę i wszyscy wspólnie zaczęli pracować na wspólne dobro, a przy okazji właściciele firm trzymali baczne oko na swoich najlepszych pracowników, z jednej strony inwestując w ich rozwój, a z drugiej eksploatując do granic możliwości.
Eksperyment udał się doskonale.
 Życzę każdemu krajowi, żeby w 50 lat przeskoczył rozwojowo dwa wieki. Problem w tym, że obecne pokolenie wychowane w dostatku to w pewnym procencie odpowiedniki KAKAO-wych postaci, co zagraża dobrobytowi wypracowanemu krwiożerczą pracą przez poprzednie dwa pokolenia.
Recesja na skalę Islandzką czy Grecką Korei co prawda (przynajmniej na razie) nie grozi, ponieważ produkują oni wszystko co się da w swoich fabrykach a co za tym idzie zaspokajając popyt przede wszystkim na własnym rynku własnymi produktami zapewniają przepływ gotówki wewnątrz kraju, a nie jej wypływ przy udziale zachodnich koncernów. Zagrożenie zachodnim sposobem myślenia (a właściwie jego brakiem) staje się jednak coraz bardziej widoczne wśród młodych Koreańczyków, co napawa niejakim niepokojem o długofalowy, stabilny rozwój, o tym samym lub bardzo zbliżonym współczynniku przyrostu gospodarczego przez kolejne lata.
Zegnam się w duchu skrótów rodem z komunikatorów zabijających komunikację ;)
T2YL8R MY KR L’S

sobota, 22 listopada 2014

Bukchon Hanok Village i ttukbaegi bulgogi.



Tołstoj w Wojnie i Pokoju napisał, że królowie są niewolnikami historii.
Istotnie, patrząc z perspektywy czasu nie można się oprzeć wrażeniu, że osoby pełniące to stanowisko często narażone są/ były na szereg niebezpieczeństw, mają/ miały szereg obowiązków a ich życie nie do końca przypomina to z naszego wyobrażenia o nim. Korea pod tym względem była taka sama, jak wszystkie monarchie świata. Król mieszkał zamknięty w pałacu, za to jego współpracownicy (jeśli nie mieszkali bezpośrednio przy królu) mieli swoje posiadłości pobudowane tuż za murami pałacowymi. 


Takim miejscem w Seulu jest Bukchon Hanok Village. Po dziś dzień, spacerując po uliczkach tej części miasta przy przymkniętych lekko oczach, można zobaczyć Koreanki z możnych rodów, pięknie ubrane w kolorowe hanboki, przechadzające się po ogrodach lub niesione w lektykach przez górzyste uliczki i służbę przemykającą rynsztokami pomiędzy domami. Stroje służby były tradycyjnie wykonane z  materiałów dalece odbiegających od jedwabi a utrzymane były one w kolorach złamanej bieli, kawy z mlekiem i odcieni brązu. Kiedyś zastanawiałam się dlaczego właśnie takie kolory. Po wizycie w Bukchon zrozumiałam, stroje służby są w kolorze  domów. Odcienie brązu to drewno będące podstawą konstrukcji, biel to biel ścian a bez i szarość to kamień i jasne drewno. Oni mieli się zlewać z otoczeniem, ich nie miało być widać. 


To troszkę podobna sytuacja do tej, w teatrze Kabuki. Na scenie widzimy aktorów, gwiazdy poubieranych w piękne, bogate stroje emanujące ornamentami i złoceniami oraz tak zwanych kuroko. To osoby ubrane w 100% na czarno, włącznie z zakrytą twarzą oraz dłońmi, których zadaniem jest poprawianie aktorom strojów i ustawianie dekoracji. Oni tez są a właściwie z założenia maja być niewidoczni. 

Bukchon to miejsce, w którym czuje się siłę, bogactwo, splendor, intrygi, wzloty i upadki jego mieszkańców, zależały one często od przywilejów króla, dobrze, więc było trzymać rękę na pulsie i być jak najbliżej dworu. To miejsce, które wycisza a jednocześnie jakby naturalnie skłania do refleksji. To miejsce, w którym historia żyje, żyje wśród nas i czasem narzeka na hałas setek zwiedzających (większość domów w dalszym ciągu zamieszkana jest przez osoby prywatne, w części tylko mieszczą się muzea i inne instytucje o zabarwieniu kulturalnym).

Sklepik dla fanów, przy wejściu do szkoły średniej.


W okresie dynastii Joseon Seul podzielony był na północną i południową część, z których każda stanowiła niejako oddzielną osadę. Wioska południowa była domem dla niższych rangą oficjeli natomiast na północy w Bukchon znajdował się teren zamieszkały przez tych najważniejszych, Crème de la crème koreańskiej elity. Bukchon wybudowany był pomiędzy pałacami Gyeongbukgung (경복궁) i Changdeokgung (창덕궁). Lokalizacja ta, uważana była za najlepszą z możliwych w kraju zgodnie z zasadami baesanimsu (배산임수), czyli koreańskiego feng shui. 



Seoul Bukchon Hanok Village to ostatnie miejsce w stolicy, w którym można jeszcze zobaczyć gęstą, tradycyjną zabudowę składającą się z domów zwanych hanok. Domy te niestety ginęły w zastraszającym tempie w dobie bumu gospodarczego. Każdy chciał mieszkać w nowych, gierkowskich mieszkaniach a nie domach pamiętających pradziadków. Jeszcze 30 lat temu w Seulu było ponad 800.000 starych domostw, dziś jest ich tylko 12.000, z czego 900 znajduje się w samym Bukchon. 

Od roku 2000 teren został objęty specjalnym programem rewitalizacyjnym, mającym na celu uratowanie pozostałych zabudowań. Właściciele dostali bezzwrotne granty oraz preferencyjne pożyczki na renowacje, w Bukchon zaczęły powstawać galerie, małe muzea, Koreańska Organizacja Turystyczna zaczęła rozpropagowywać Hanok Stay  – program umożliwiający pobyt w tradycyjnym domu wraz z możliwością spróbowania koreańskiej kuchni oraz doświadczenia koreańskiego sposobu życia. Ceny domów szybko podskoczyły do makabrycznych cen a cały teren stał się modną dzielnicą, co jednocześnie nie pozbawiło Bukchon niezwykłej i bardzo przyjemnej atmosfery.
Świetnym miejscem do rozpoczęcia zwiedzania dzielnicy jest Bukchon Cultural Center .
W ciągu roku są tu organizowane różne eventy związane z historią i kulturą dzielnicy. Jeśli ktoś lubi muzea, można tu także nabyć łączony bilet, pozwalający wejść do kilku muzeów w dzielnicy. Centrum mieści się w odrestaurowanym tradycyjnym domu, co samo w sobie stanowi wystarczający powód, żeby tam wejść i na chwilkę przenieść się do czasów hanbok-ów oraz dźwięków Gayageum płynących z przydomowych altanek.
 


Kiedy jesteśmy w okolicy, staramy się wcześniej nigdzie nie jeść - u wejścia do dzielnicy jest kilka małych restauracyjek. Ze względu na multi-narodowość odwiedzających, menu jest nawet po angielsku.
W jednej z nich serwują ulubioną potrawę Małżonki, ttukbaegi bulgogi, czyli cieniutkie płatki marynowanej wołowiny, gotowane, z warzywami, grzybkami i makaronem celofanowym i podawane w glinianym naczyniu.


Nasza ulubiona knajpka


źródło


PRZEPIS

  • 0,5 kg dobrej wołowiny
  • 1 pokrojona w zapałkę marchewka
  • 100g świeżych grzybów( w Korei enokitake, można zastąpić pieczarkami)
  • biała część pora
  • 1 średnia cebula
  • 100g makaronu szklanego(zwanego też mylnie sojowym)
  • garść liści szpinaku

Na marynatę do mięsa:


  • 6 łyżek sosu sojowego
  • 3 łyżki cukru
  • 3 łyżki soku z gruszki azjatyckiej(można zastąpić Sprite'm, serio)
  • 3 łyżki mirin(lub wody)
  • 3 łyżki posiekanej zielonej cebulki
  • 1½ łyzki wyciśniętego czosnku
  • 1 kawałek imbiru, wielkości kciuka (można zastąpić suszonym)
  • 1 łyzka prażonych ziaren sezamu
  • ¼ łyżeczki pieprzu
  • 1 łyżka oleju sezamowego
1. Wołowinę kroimy w cieniutkie plasterki. Takie, że i Kraków i Poznań przez nie będzie widać.
2. Składniki na marynatę mieszamy w misce, dokładamy marchew i pokrojoną cebulę, zanurzamy pokrojone mięso, odstawiamy do lodówki, na kilka godzin. Najlepiej na całą noc.
3.  Tak zamarynowane mięso, po usmażeniu lub ugrillowaniu, to nic innego jak koreańskie bulgogi.
4. Do przyrządzenia ttukbaegi bulgogi(ttukbaegi to po koreańsku gliniany garnek, bez emalii)
    zalewamy zamarynowane mięso szklanką wody w garnku, gdy się zagotuje dorzucamy      obgotowany wcześniej makaron szklany.
5. Gdy mięso zmięknie, dorzucamy szpinak i grzybki, gotujemy 2 minuty. Zdejmujemy z ognia.
6. Jeżeli do gotowania dodaliśmy nieco marynaty, potrawa powinna być odpowiednio przyprawiona.
    Jeżeli trzeba, przyprawiamy do smaku.

Podajemy z ryżem, w osobnym naczyniu.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...