czwartek, 26 marca 2015

Jak pryskają marzenia

Myśleliście, że kwadratowe prostopadłościenne arbuzy rodem z Japonii to ostatni krzyk marketingu w przemyśle owocowo-warzywnym?
To źle myśleliście.
Dla nieposiadających przy pasku maczety(wszak nie każdy jest zagorzałym zwolennikiem jednego z krakowskich klubów piłkarskich), dla leniwych, dla upośledzonych manualnie, a przede wszystkim dla tych, którzy nie marzyli przez całe  życie o kokosie prosto z palmy, pod tą palmą.

Tajski eksperyment, na koreańskie zamówienie. I tym sposobem kokosa może mieć każdy. Czar prysł.
Kiedyś trzeba było mieć Piętaszka z twardym łbem, albo szukać palmy, pod którą jest jakiś kamień i cierpliwie czekać, aż owoc spadnie.

  
Prościej się już nie da.
  
Instrukcja obsługi. Tylko cep ma prostszą.
Wpadliśmy na to cudo przy wyjściu ze sklepu w Wonju. Żadne tam fiubździu, zwykły GieEs.
Po przyjściu do domu cudo zostało obfotografowane, wypite i zjedzone. A ja nie mogłem się powstrzymać od reminiscencji.
Pierwszy raz w życiu kokosa widziałem w wieku lat może dziesięciu. Wujek przywiózł zza mórz i oceanów. Ciemnobrązowy, twardy, chlupał w środku. Wszyscy zabierali się do tego jak pies do jeża, bo też i skąd mieli wiedzieć, co robić. W końcu w ruch poszła ręczna wiertarka zdaje się, płyn został rozdzielony pomiędzy dzieci i dorosłych. Szału nie było. kokos długo jeszcze zajmował miejsce obok zawierciańskich kryształów i innych zadających szyku bibelotów.

Potem w kraju zaczęły się pojawiać kokosy z importu. Równie brzydkie i równie kamienne.
A ja całe życie marzyłem o kokosie z drzewa. Nawet wiedziałem, jak powinien wyglądać.

Przyszło mi czekać ponad 30 lat. Poznaliśmy wspaniałych ludzi i dzięki korzystnemu splotowi okoliczności- wylądowaliśmy na rajskiej wyspie. Dosłownie i w przenośni rajskiej wyspie. Mark Twain powiedział o tym miejscu, że Raj powstał na jego wzór, a nie odwrotnie.
Trzeba było widzieć minę pogranicznika, który na pytanie, na cholerę przyjechałem tu na tak długo(trzeba było zadeklarować na wjeździe i pokazać bilet powrotny) usłyszał:
-Panie, widział pan kiedy śnieg?
-No nie widziałem, ale to nie tłumaczy, dlaczego chce pan tu zostać 5 tygodni?
-A jak powiem, że w życiu nie widziałem kokosa, to pan uwierzy i wpuści mnie do tego raju?

Zadumał się, uśmiechnął pod wąsem i przybił pieczątkę w paszporcie.

W kwestii kokosów zostaliśmy z Małżonką ekspertami po tygodniu. W zasadzie to jeszcze wtedy nie Małżonką. To się dopiero miało zmienić po trzech tygodniach. Notabene nieomal pod palmą kokosową.
Wiedzieliśmy, jak smakuje płyn i miąższ z tych zielonych, a jak z tych pomarańczowych. Te drugie czasem lekko fermentują, woda kokosowa jest wtedy jak szampan. Po wypiciu wraca się do sprzedawcy, ten wprawnie rozłupuje orzech i wybiera do woreczka miąższ. Młode kokosy mają w środku nieomal galaretkę, starsze są już dosyć twardawe, dają się pokroić i na przykład upiec na ruszcie, by potem móc posypać tym waniliowe lody.


Innym razem wracałem z pracy, z Afryki. Mając pustą torbę, poprosiłem kierowcę o zatrzymanie się przy drodze i za kilka dolarów kupiłem tyle, ile się zmieściło do walizki.
O dziwo, ani w Ghanie, ani w Irlandii żaden celnik nie mrugnął nawet okiem.
A wyobraźcie sobie miny znajomych, którzy w ponury wieczór dostali po proszonej kolacji po kokosie(z solidną miarką rumu jako bonus) do ręki.
Innymi słowy- warto marzyć o czymś całe życie. Bo jak wiadomo, marzenia się spełniają, trzeba tylko chcieć.
I nikt i nic, nawet ten popapraniec emocjonalny, który wymyślił kokosa dla mas, nie będzie nam w stanie ich odebrać.



13 komentarzy:

  1. Krzysiu - za ten tekst 5 punktów na Oscara i kredki (tak mawiały moje panny - córki) Tekst ciepły, kolorowy, a nie landrynkowy.
    Cieszę się, że Ciebie (i Olę oczywiście) "poznałam".
    Jaruta - Pyra

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pyro,
      Od kogoś, kto "przetrawił" tyle drukowanego co Ty- taki komplement liczy się podwójnie.
      Dziękuję!
      Nam również jest bardzo miło, kiedy znajdujemy oddźwięk. Bardzo, bardzo miło :)

      Usuń
  2. Kiedy będziecie mieli trochę czasu "u Macierzy" zajrzyjcie na kawę albo coś do Pyr
    Jaruta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie omieszkamy skorzystać z zaproszenia.
      Z tych "cosiów" to czy może być kusztyczek nalewki którejś?

      Usuń
    2. Abjazatielna

      Usuń
  3. Jutro zasuwam do GS-u! Kokosy kojarza mi sie z praktyką na Afryce Zachodniej (kiedy to było...) a z innymi owocami też znalazło by sie kilka historii (kurcze jeszcze zaczne pisac ksiazkę... brrr).

    OdpowiedzUsuń
  4. Ecot, życzę w takim razie z całego serca, żeby w GS-ie mieli :)
    Bloga już masz, kilka historii z głowy i książka gotowa

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękny tekst... ciepły taki i z mądrą puentą - trzeba tylko chcieć :-)
    Ps. I ruszyła lawina wspomnień - też pamiętam walkę na młotek, nóż, śrubokręt i wiertarkę, a nawet floretet z pierwszym zdobycznym kokosem w okolicach schyłku PRL-u i to rozczarowanie (kamieniem i jakimś dziwnym, jakby lekko stęchłym płynem) z jednej i satysfakcję, że wygraliśmy z materią - z drugiej strony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, ze świeżym kokosem te spróchniałe truchła dostępne w sklepach się równać nie mogą.
      W każdym kraju, gdzie są, znajdują setki zastosowań, i orzechy i drzewa, i liście.
      Malezyjscy koledzy na przykład brzemienne żony poją wodą kokosową, dzieciom ładne czarne włosy mają od tego rosnąć(jakby się tam nordyccy blondyni na co dzień rodzili)

      Usuń
    2. "jakby się tam nordyccy blondyni na co dzień rodzili" - i padłam (ze śmiechu)

      Usuń
  6. khm - floretet? floret oczywiście, mój osobisty zresztą :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że szermierkę nie tylko słowną Waćpanna uprawiała :)

      Usuń
    2. władałam floretem nie gorzej (a może nie lepiej?), niż słowem :-)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...