czwartek, 30 kwietnia 2015

Topokki, czyli kopytka po koreańsku



Dziś kolejny prosty przepis praktykowany pod nieobecność małżonka.

Koreańskie kopytka, czyli Tteokbokki (Topokki).

Przepis „na oko” ;) wychodzi zawsze.


Składniki:

Tteokbokki czyli Rice Cakes / kopytka z mąki ryżowej. Ja kupuję gotowe, ale jeśli będzie problem z dostaniem w kraju nad Wisłą, przepis na wyrób domowy podaje nieoceniona Maangchi
Myślę, że równie dobre Tteokbokki  wyjdą z polskich kopytek ;)
Połowa cebuli
Szczypiorek
Kilka płatków kimchi z kapusty pekińskiej
Cukier
Szczypta soli
Mąka ryżowa do zagęszczenia (można zastąpić skrobią)
Pasta Gochujang, czyli ostra pasta chili. Wygooglowalam, że w polskim Tesco jest do dostania Tao Tao Pasta curry czerwona, powinna się dobrze sprawdzić jako zamiennik.
Płatki chili (ja kupuje w tutejszym Tesco, więc i w Polsce powinny być do dostania)
Woda
Domowa bulionetka (lub kostka)

Przygotowanie:

Zeszklić cebulę na głębokiej patelni. Dodać 3/4 szklanki wody z rozpuszczoną bulionetką, oraz  łyżkę pasty chili i płatki chili.
Po połączeniu składników dodać cukier i sól do smaku.
Dodać pokrojone w paski kimchi oraz szczypiorek.
Poddusić kilka minut.
Zagęścić mąką.
Dodać ugotowane wcześniej, jeszcze cieple kopytka. 

Jeśli sos wyjdzie za ostry, można dodać kleks jogurtu naturalnego (oczywiście domowej roboty ;)

Podawać zaraz po przygotowaniu. Kopytka z mąki ryżowej robią się bardzo gumowe po wystygnięciu.

środa, 29 kwietnia 2015

Pływające wyspy na rzece Han


Na świecie istnieją setki sztucznych, stworzonych ręką ludzką wysp. Najbardziej znaną jest bez wątpienia Palm Jumeirah w Dubaju. Do mistrzostwa doszli także Niderlandczycy, budując na sztucznych wyspach całe miasta. 

W Seulu też mamy sztuczną wyspę, której konstrukcja jest oczywiście...najnowocześniejsza w świecie, jak na Seul przystało ;). Otóż jest to pierwsza wyspa pływająca, unosząca się na wodzie (być może, natchnieniem dla projektanta były wyspy stworzone przez śmieci unoszące się na powierzchni oceanów…przepraszam; chwila czarnego humoru).

Floating Island znajduje się tuż obok mostu Banpo, na południowym brzegu rzeki Han (o moście i wbudowanej w niego kolorowej fontannie napiszemy innym razem).
Konstrukcję wyspy zapoczątkował w 2007 roku ówczesny burmistrz Seulu Oh Se- hoon, który odpowiedzialny jest także za budowę mojej ukochanej DDP (wirtualny spacer po DDP dostępny tu). Pan Oh, to godny następca poprzedniego burmistrza, Pana Lee Myung – bak, który ruszył z projektem odkrycia strumienia Cheonggyecheon  (Spacer wzdłuż strumienia Cheonggyecheon) oraz, w 2005 przyjął projekt budowy nowego Urzędu Miasta Seoul. To fascynująca budowa, nie tylko pod względem architektonicznym, ale także ekologicznym, której z pewnością trzeba będzie poświęcić oddzielny post. 

Floating Island składa się z trzech oddzielnych wysp: Vista (największa 2000 ton), Terra (najmniejsza) oraz Viva.
Konstrukcja wysp jest unikatowa, ponieważ nie opierają one swojej konstrukcji na sztucznie usypanym podłożu, jak ma to miejsce w wypadku wspomnianych wyżej konstrukcji rozmieszczonych po całym świecie, a utrzymuje się na specjalnych pływakach.  Wyspy połączone są łańcuchami, które następnie przytwierdzone są do 500 tonowego bloku betonowego, aby w ten sposób zacumować całą konstrukcję.

Prawie Guggenheim Museum w Bilbao. No cóż, jaki wiemy, "prawie" robi różnicę.
Amfiteatr
Wyspa miała stać się centrum kulturalno rozrywkowym.  Budynki na wyspach kryją pod dachami miejsca przeznaczone na restauracje, galerie, sklepiki, sale konferencyjne i bankietowe. Znajduje się tu także pływający amfiteatr. Niestety, z wielkich planów wyszło niewiele.  Budynki za dnia wyglądają szaro, otwarta jest tylko jedna restauracja i jedna kawiarenka a wysepki straszą pustką.  Po zmierzchu prezentują się znacznie lepiej. Pięknie oświetlone doskonale wyróżniają się na tle czarnego lustra wody.


Imienniczka ;)



Co prawda udało się zorganizować tu trzy duże eventy w 2010 i 2011, ale od tego czasu miejsce wygląda na opuszczone, a już z pewnością nie wykorzystywane w celach, do jakich zostało zaprojektowane. Obecnie Urząd Miasta przyjął plan reaktywowania wysp, za którego powodzenie mocno trzymam kciuki.

W tym roku wyspy zapisały się chlubnie w historii Irlandii, ponieważ w dniu obchodów dnia Św. Patryka w Seulu (relacja z obchodów), dzięki staraniom Pani Ambasador O’Donoghue wyspy oświetlone były na… zielono ;) 



Bardzo miły memu sercu akcent ;) 

Dojazd:
Na wyspy można dostać się w kilka sposobów, ale najwygodniej użyć 
Gangnam Terminal Underground Shopping Cemtre Gate 4 (wyjść na powierzchnię i udać się prosto wzdłuż estakady, dojść do mostu Banpo)
Linia 3/7lub 9, stacja Express Bus Terminal.

sobota, 25 kwietnia 2015

Spring Rolls z Nori, czyli przepis rodem z Mullae.



W środę spacerowaliśmy po Mullae, a dziś wracamy tam kulinarnie.

Podczas jednej z moich pierwszych wizyt w tej dzielnicy trafiłam do małego bistro w porze lunchu, zerknęłam w menu i zamówiłam moje ukochane mandu, czyli pierożki.

Jakież ogromne było moje zdziwienie, kiedy podano mi coś, co wyglądało raczej jak Spring Rolls!
Upewniwszy się, że dostałam to, co zamówiłam - zabrałam się za jedzenie. 
Okazało się, że tak mi te nietypowe mandu zasmakowały, że trafiły na stałe do domowego menu.


Przepis stworzony metodą prób i błędów.

  • Składniki:
  • Płaty nori
  • Makaron szklany (glass/cellophane noodles)
  • Olej sezamowy
  • Chili
  • Olej rzepakowy do smażenia
  • Sezam, przyprawy, sól
  • Posiekana marchewka i szczypiorek / cebulka (po 2 łyżki)


Przygotowanie:
Makaron gotujemy lub zalewamy wrzątkiem (w zależności czy mamy błyskawiczny, czy zwykły).
Po dokładnym odcedzeniu (makaron nie może być zbyt mokry, ponieważ podczas zawijania w nori, owo może się nam porwać) mieszamy go z marchewką i szczypiorkiem, dodajemy łyżeczkę, dwie oleju sezamowego, sól, chili oraz ziarenka sezamu. Sezam dobrze jest wcześniej podprażyć na suchej patelni.
Odstawiamy na minutkę, dwie.
Przekładamy makaron na płat nori  i zawijamy tak jak na sushi.
Kroimy na pół i kładziemy na patelnię lub w garnek z głębokim tłuszczem (jak kto woli, ja robię na patelni).
Po minutce ściągamy z patelni i odtłuszczamy na ręczniku papierowym.

Podajemy z sosami / dipami według własnego uznania. Jemy ...rękami ;)

SMACZNEGO!





środa, 22 kwietnia 2015

Mullae - rodzące się SoHo



Większośći światowej populacji Seoul kojarzy się z nowoczesnością, szybkim postępem technicznym, niemal sterylną przestrzenią (zdjęcia DDP), K-popem i operacjami plastycznymi (Koreański skalpel - polecam).

Pozostały w Seulu na szczęście miejsca, które przypominają, że kiedyś było inaczej i nie mowa tu wcale o zamierzchłej przeszłości, którą możemy wspominać chodząc pomiędzy zabudowaniami  Pałacu Changdeokgung czy Gyeongbokgung. Mowa o historii współczesnej, o półwieczu po zakończeniu Wojny Koreańskiej.  


Takim miejscem w Seulu jest  Mullae. Miejsce absolutnie fascynujące. Ewoluujące na naszych oczach.  To rodzące się Seulskie Soho, miejsce położone w zachodniej części miasta, w Youngdeungpo-gu.
Tu czuje się energię tworzenia, szał artystów, zmagania z muzami i triumf dzieła. 
Tworzą tu tak ciekawe postacie jak  Jung ju No (możecie przeczytać o jego pracy pod tym linkiem, niestety, tylko po koreańsku), twórca projektu LEGO. Kolorowe klocki ożywiają szarość muru tworząc na ulicy przestrzeń rodem z dziecięcych lat i zabaw z klockami na dywanie. 


Chodząc po uliczkach Mullae, porównanie do Studia 52 (wczesnego etapu działalności), Warhol-a i Nowojorskiego ruchu Pop kultury z lat 50-tych nasuwa się sama.

W latach 70-tych w całej okolicy znajdowały się małe zakłady rzemieślnicze oraz fabryki produkujące przedmioty z żelaza i stali.  W latach 90-tych większe fabryki przeniosły się na obrzeża miasta, a część mniejszych została zwyczajnie porzucona podczas kryzysu lat 90-tych. 

Potencjał w miejscu zobaczyli artyści, którzy zaczęli tworzyć na terenie Mullae we wczesnych latach 2000. Głównym powodem przenoszenia się artystów z okolic Hongdae i Itaewon był prozaiczny, a mianowicie; chodziło o ceny czynszu, które we wspomnianych dzielnicach zaczęły przypominać ceny rodem z Piątej Alei w NY i to z widokiem na Central Park.  




Zaczęły powstawać pierwsze murale, na małych scenach gościły zespoły rockowe, punkowe i metalowe. Ta scena muzyczna dalej istnieje, niestety, jako scena podziemna w opozycji do wszechobecnego K-popu. Na szczęście, organizowane są w Seulu przeglądy muzyczne, min. Roadfest vl .4 i vl. 5. Które pozwalają przyjrzeć się i posłuchać, co się w temacie rock, metal czy indie w Korei dzieje. Zainteresowanych cięższym brzmieniem polecam zajrzeć w Roadfest-owe linki TU i TU.
Mullae to miejsce, w którym sztuka koegzystuje obok mistrzów tworzących blachy faliste, ocynkowane rury i żeliwne odlewy.   




Za dnia dzielnica żyje życiem warsztatów rzemieślniczych, a wieczorami życie przenosi się do małych galeryjek i atelier gdzie rozmowy dotyczą nie tego, jaki celebryta K-pop wymyślił (czytaj jego choreograf ułożył) nowy układ taneczny, a tego, jak znaleźć sponsora na wystawę pięknych zdjęć autorstwa na przykład 케이채 (K. Chae), czy też tego, jak zbudować Utopię, nad organizacją, której usilnie pracuje Dario Lanfranconi, który, przy okazji projektu Utopii pracuje także nad filmem dokumentalnym o Mullae.



W dzielnicy można znaleźć małe kawiarenki i bistro, nie są one jednak wyeksponowane, trzeba sprawdzić nie jeden zaułek, żeby natrafić na miejsce, w którym można napić się kawy. Mullae nie jest nastawione na turystę, kawiarenki, galerie i atelier, nie mają dużych neonów zachęcających do wejścia. Ale właśnie to powoduje, że Mullae jest tak szczególne i warte odwiedzenia.


Chlubny wyjątek informujący o atelier Kim Sung Hun-a


 Miejscem, które łączy funkcję kawiarni, galerii i malej czytelni jest galeria BITTARAE (www.bittarae.com) mieszcząca się przy  서울특별시 영등포구 문래동 3 54-16, która otworzyła swoje podwoje w 2012 roku. Miejsce prowadzone jest przez K. Chae i Kwangchan Song, dwóch fotografów, którzy zakochawszy się w dzielnicy postanowili stworzyć jedyną w okolicy galerię fotograficzną. To otwarta przestrzeń, w której miejsce znajdą dla siebie nie tylko fotografowie, ale także muzycy (w galerii organizowane są okazjonalnie kameralne koncerty i recitale) czy wreszcie artyści sceniczni.






Kilka przecznic dalej znajduje się galeria Jungdabang (www.jungdabang.com) mieszcząca się w starej herbaciarni, służącej w dawnych czasach jednocześnie jako dom schadzek.
Tutaj kilka miesięcy temu natrafiłam na wspólną wystawę trzech artystów: Josepha Sivilli (USA), Kimberly Worm Kim (Korea) oraz  Hui-Ying Tsai (Chiny).

Przyjemność tym większa, że Josepha znam osobiście i bardzo cenię jego nowatorskie podejście do ceramiki. Joseph Howell Sivilli to artysta ceramik tworzący w Oslo gdzie ukończył Akademię Sztuk Pięknych National Academy of Arts. Rok 2014 upłynął Joseph-owi pod znakiem programów Artist-in-Residency  w Japonii oraz Korei. Po odbyciu programu w Korei, Joseph pokazał owoce swojej kilkumiesięcznej pracy w Mullae. 



W dniu otwarcia galerii udało mi się odciągnąć go na kilka chwil od rozchwytujących go oglądających i zadać kilka pytań.
Najbardziej interesowała mnie opinia Josepha dotycząca różnicy pomiędzy podejściem artystów do pracy, oraz odbiorem przez publiczność produktu finalnego/ dzieła pomiędzy Europą, szczególnie krajami skandynawskimi, a Koreą i Japonią gdzie Joseph spędził ostatnie kilka miesięcy tworząc z lokalnymi artystami. Oto co mi powiedział:

Have you noticed any differences in the way Koreans and Japanese artists look at art and the proces of creation?


Joseph: What stood out to me is the focus on quality, hard work and technical skills. In Europe, there is a lot of abstraction in art that is often done at the expense of beauty. In a away the point of it (art) is not to be beautiful  (but)  to be anty-esthetic. That’s quite popular in Scandinavia for example, but that’s not the case in here (Korea/Japan).


Especialy as a ceramic artist if you are creating beautiful objects with that purpose, you are just not taken seriously in Europe. In Europe they (people) like to create a barrier between fine art and craft, and you can not be anything in between. Wheras here artists have more freedom. 
That took me a little bit by surprise. I’d say Japanese and Korean ceramic artists are miles ahead, at least from the technical aspect, of course; from comceptual side it’s more subjecive.  It was a true pleasure and privilage working with them.

Joseph: Różnica, jaką zauważyłem niemal natychmiast to skupienie się na tworzeniu przedmiotów pięknych, ciężka praca oraz doskonała technika. 
W Europie istnieje trend anty-estetyki, tworzenia przedmiotów brzydkich. Widoczny jest on szczególnie w trendach skandynawskich.
W Europie, szczególnie, jeśli chcesz tworzyć rzeczy piękne, nie jesteś brany serio. 
Na starym kontynencie ludzie tworzą barierę pomiędzy dziełem a rzemiosłem, tam nie można być pomiędzy, trzeba się zdefiniować, jako artysta. 
W Korei i Japonii ceramicy mają dużo więcej swobody tworzenia i to mnie trochę zaskoczyło, w pozytywny sposób. 
Japońscy i koreańscy ceramicy są dużo lepsi niż europejscy, szczególnie pod kątem technicznym, można się spierać, co do koncepcji, w jakiej tworzą, ale to już kwestia indywidualnego gustu.  
To była przyjemność i zaszczyt móc  z nimi tworzyć.


Mullae to miejsce, które warto odwiedzić. Nieskażone jeszcze koreańską komercją wydaje się być ostatnim bastionem prawdziwej potrzeby tworzenia, trochę brudnej i obdrapanej, ale nie plastikowej, dostosowanej do światowych trendów lalek Barbie podrygujących w rytm „muzyki” z gatunku umcy, umcy.

Odwiedźcie Mullae i zajrzyjcie w jego zakamarki. Nie będzie to czas stracony!

Dojazd:
Metro, Linia 2 , Stacja Mullae, Wyjście 3.

sobota, 18 kwietnia 2015

Kanapka z wołowiną Hanwoo



W środę mowa była o koreańskiej sieci sprzedającej kanapki z zacięciem misyjnym, a dziś przepis na kanapkę z wołowiną koreańską

Pytanie: Czym różni się ta wołowina od europejskiej czy amerykańskiej?  Ano różni się i to nie tylko wyglądem, ale także konsystencją i smakiem.

Koreańska wołowina marmurkowa Hanwoo, jest niemal identyczna ze sławną Japońską Kobe. Jest ona cała poprzerastana żyłkami tłuszczu, który roztapiając się w procesie szybkiego smażenia powoduje, że wołowina dosłownie rozpływa się w ustach, jest soczysta i niebiańsko wręcz smaczna.
Ja najczęściej używam Hanwoo do przygotowania kanapki obiadowej ;) (jak małżonek wyjeżdża z domu to jest kurczak i sałata lub właśnie kanapka z Hanwoo). Przepis bajecznie prosty, ponieważ mięso nie wymaga żadnego specjalnego przygotowania.

Plaster wołowiny ok. 3mm lekko solimy i pieprzymy. Kładziemy na rozgrzaną patelnię na kilkanaście sekund z każdej strony (patelnię można przed położeniem mięsa spryskać tłuszczem). Gotowe!

Nie wiem, czy w Polsce do dostania jest wołowina koreańska, ale Kobe jest, na 100%, więc, jeśli gdzieś na nią natraficie polecam zakup i szybkie spałaszowanie.


Koreańska wołowina Hanwoo

Smacznego!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...