A dokładnie do Sokcho, które przed konfliktem, który rozdzielił dwa kraje na półwyspie, należało do Północy.
Zaczęło się jak zwykle, od telefonu pod numer 1330(z koreańskiej komórki). Z zagramanicznej +82-33-1330.
Pod tym numerem, po naciśnięciu guziczka z cyfrą 2, Koreańska Organizacja Turystyczna zapewnia przeróżne informacje: od tego, jakim autobusem i o której godzinie dostać się z punktu A do B, o której otwierane jest Muzeum Czosnku i po której stronie ulicy(mając dworzec za plecami) należy stanąć, żeby wsiąść w autobus odjeżdżający w pożądanym kierunku, a nie odwrotnie. I to wszystko podane w miarę zgrabną angielszczyzną. Ba, nawet pomogą w tłumaczeniu z koreańskiego na angielski w sytuacji, gdy kelner po raz drugi przyniósł szaszłyk z psa zamiast z kota, a dentysta z uporem i dzikim chichotem zabiera się do rwania dolnej czwórki, kiedy my przyszliśmy usunąć kamień nazębny.
Cudo, nie serwis turystyczny! Czynny całą dobę, gada jeszcze po chińsku i po japońsku, bo też stamtąd przyjeżdża najwięcej turystów.
Ktokolwiek planował, jak wykorzystać turystyczny potencjał kraju, odrobił zadanie domowe na piątkę z plusem. Ale to już temat na osobny wpis.
Po zapisaniu szczegółów co, jak i gdzie następnego ranka byliśmy już w drodze.
Przejazd z Wonju do Sokcho to jakieś dwie godziny, bez przystanków. Do miasta wjeżdża się przez tunel, wykuty w sporym masywie górskim i już sam ten widok zwala z nóg. Po wyjeździe z tunelu, którego wylot usytuowany jest ponad miastem, przed naszymi oczami ukazał się obraz nie z tej ziemi: błękitno-granatowe morze, kopy śniegu i... bloki mieszkalne z epoki wczesnego Gierka.
Do tego jeszcze jakaś powykrzywiana wieża, postawiona na jakieś EXPO i już chcieliśmy wracać do domu.
Na zdjęciu powyżej jest jeden z powodów, dla którego będziemy jeszcze przyjeżdżać do Sokcho i to nie raz. Kolejny dowód na to, że nie należy dać się zwieść pozorom.
Wspomnę tylko o kilku innych przyczynach, dla których warto tam pojechać:
Pół godziny drogi autobusem linii nr 7 lub 7-1 od dworca autobusowego, mieści się wejście do Parku Narodowego Seoraksan. Bilet wstępu 3000 KRW. Kolejką linową, zbudowaną przez Szwajcarów wjeżdża się na górę Gwongeumseong. Stamtąd już tylko ze 20 minut piechotką na szczyt. A widok? Jak to widok.
Park Narodowy Seoraksan to raj dla piechurów. Od półgodzinnych spacerów nad rzeką do całodniowych wypraw do wodospadów czy ukrytych wysoko w górach buddyjskich świątyń.
W świątyniach dla zainteresowanych istnieje możliwość zostania na noc lub też kilka dni, można wtedy wziąć udział w klasztornych medytacjach czy też oddać się równie relaksującemu zamiataniu liści. Mnisi pobierają opłatę za pobyt, wspomagając tym samym swój budżet. Można też w kiosku koło posągu Buddy kupić woreczek ryżu i złożyć go w ofierze, a można po prostu nakarmić żabę lekkostrawnymi banknotami.Łyka wszystkie nominały.
Jak bocian żaby. |
To tyle na razie dla ducha. Po powrocie do miasta, czas na wizytę w dzielnicy portowej.
Trafiła nam się knajpa wybitnie nie nastawiona na turystów.
Azjatyckie serwetki. |
Ojingeo sundae, czyli faszerowana kałamarnica. |
Ojingeo sundae, kałamarnica faszerowana(a w zasadzie morsko-owocowa kaszanka)
- 2 kałamarnice, jak kto ma świeże, to instrukcja obsługi tutaj. Jak mrożone, to rozmrozić.
-2 szklanki ugotowanego ryżu, przyprawione do smaku
-w oryginale jest też makaron sojowy, ale niekoniecznie musimy go dodawać
-1 marchewka, 1 mały brokuł, pół pęczka zielonej pietruszki, 2 ząbki czosnku
-atrament z kałamarnicy, jeśli go mamy, jeśli nie, też dobrze
Marchew zetrzeć na grubej tarce, brokuł posiekać, pietruszkę takoż.
Ramiona kałamarnicy pokroić drobno, wymieszać z ryżem, warzywami i ewentualnie z ugotowanym makaronem sojowym.
Uzyskany farsz nałożyć do środka kałamarniczych tubek, wypełniając mniej więcej 2/3 objętości-podczas gotowania farsz nabrzmiewa, a kałamarnica się kurczy, pęknięte sztuki nie są już takie ładne. Końce spinamy wykałaczkami. Gotujemy na parze jakieś 10 minut, do momentu aż kałamarnica zmieni nieco swój kolor. Kroimy po ostygnięciu w plastry, które obtaczamy w rozkłóconym jajku i smażymy z obu stron na złoto.
Podajemy na ciepło z sałatą, kimchi, kiełkami soi, sos sojowy z odrobiną wasabi też się sprawdzi.
Smacznego!
Ciekawy wpis, spróbujemy dostać się do Sokcho i dalej na Gwongeumseong. Ojingeo sundae też wygląda interesująco, więc chyba na 2 tygodnie złagodzę swoją dietę i dopuszczę owoce morza ;) Pozdrawiam, ŁG
OdpowiedzUsuńJeżeli zaopatrzysz sie w bilet na kilkanascie przejazdow koleją(nie wiem, czy ta oferta jest aktualna), to polecam ciuchcię, autobusów dalekobieżnych nie trzeba polecać, bo to po prostu bajka.
UsuńSokcho słynie z faszerowanych kalmarów, w srodku miasta jest wysepka(prom lub most), gdzie ojingo serwują na sposob pólnocnokoreanski.