To źle myśleliście.
Dla nieposiadających przy pasku maczety(wszak nie każdy jest zagorzałym zwolennikiem jednego z krakowskich klubów piłkarskich), dla leniwych, dla upośledzonych manualnie, a przede wszystkim dla tych, którzy nie marzyli przez całe życie o kokosie prosto z palmy, pod tą palmą.
Tajski eksperyment, na koreańskie zamówienie. I tym sposobem kokosa może mieć każdy. Czar prysł.
Kiedyś trzeba było mieć Piętaszka z twardym łbem, albo szukać palmy, pod którą jest jakiś kamień i cierpliwie czekać, aż owoc spadnie.
Prościej się już nie da. |
Instrukcja obsługi. Tylko cep ma prostszą. |
Po przyjściu do domu cudo zostało obfotografowane, wypite i zjedzone. A ja nie mogłem się powstrzymać od reminiscencji.
Pierwszy raz w życiu kokosa widziałem w wieku lat może dziesięciu. Wujek przywiózł zza mórz i oceanów. Ciemnobrązowy, twardy, chlupał w środku. Wszyscy zabierali się do tego jak pies do jeża, bo też i skąd mieli wiedzieć, co robić. W końcu w ruch poszła ręczna wiertarka zdaje się, płyn został rozdzielony pomiędzy dzieci i dorosłych. Szału nie było. kokos długo jeszcze zajmował miejsce obok zawierciańskich kryształów i innych zadających szyku bibelotów.
Potem w kraju zaczęły się pojawiać kokosy z importu. Równie brzydkie i równie kamienne.
A ja całe życie marzyłem o kokosie z drzewa. Nawet wiedziałem, jak powinien wyglądać.
Przyszło mi czekać ponad 30 lat. Poznaliśmy wspaniałych ludzi i dzięki korzystnemu splotowi okoliczności- wylądowaliśmy na rajskiej wyspie. Dosłownie i w przenośni rajskiej wyspie. Mark Twain powiedział o tym miejscu, że Raj powstał na jego wzór, a nie odwrotnie.
Trzeba było widzieć minę pogranicznika, który na pytanie, na cholerę przyjechałem tu na tak długo(trzeba było zadeklarować na wjeździe i pokazać bilet powrotny) usłyszał:
-Panie, widział pan kiedy śnieg?
-No nie widziałem, ale to nie tłumaczy, dlaczego chce pan tu zostać 5 tygodni?
-A jak powiem, że w życiu nie widziałem kokosa, to pan uwierzy i wpuści mnie do tego raju?
Zadumał się, uśmiechnął pod wąsem i przybił pieczątkę w paszporcie.
W kwestii kokosów zostaliśmy z Małżonką ekspertami po tygodniu. W zasadzie to jeszcze wtedy nie Małżonką. To się dopiero miało zmienić po trzech tygodniach. Notabene nieomal pod palmą kokosową.
Wiedzieliśmy, jak smakuje płyn i miąższ z tych zielonych, a jak z tych pomarańczowych. Te drugie czasem lekko fermentują, woda kokosowa jest wtedy jak szampan. Po wypiciu wraca się do sprzedawcy, ten wprawnie rozłupuje orzech i wybiera do woreczka miąższ. Młode kokosy mają w środku nieomal galaretkę, starsze są już dosyć twardawe, dają się pokroić i na przykład upiec na ruszcie, by potem móc posypać tym waniliowe lody.
Innym razem wracałem z pracy, z Afryki. Mając pustą torbę, poprosiłem kierowcę o zatrzymanie się przy drodze i za kilka dolarów kupiłem tyle, ile się zmieściło do walizki.
O dziwo, ani w Ghanie, ani w Irlandii żaden celnik nie mrugnął nawet okiem.
A wyobraźcie sobie miny znajomych, którzy w ponury wieczór dostali po proszonej kolacji po kokosie(z solidną miarką rumu jako bonus) do ręki.
Innymi słowy- warto marzyć o czymś całe życie. Bo jak wiadomo, marzenia się spełniają, trzeba tylko chcieć.
I nikt i nic, nawet ten popapraniec emocjonalny, który wymyślił kokosa dla mas, nie będzie nam w stanie ich odebrać.