Kilka miesięcy temu mieliśmy okazję zobaczyć tradycyjny ślub koreański, zorganizowany przy zachowaniu wszystkich odwiecznych obrzędów. O ślubie w jego tradycyjnej formie możecie drodzy miłośnicy Korei przeczytać tutaj, a dziś, mowa będzie o ślubach w bardziej nowoczesnej odsłonie. A to, dlatego, że miałam w niedzielę okazję uczestniczyć w omawianym wydarzeniu, więc, mogę się na ten temat wypowiedzieć, posługując się własnymi obserwacjami, a nie internetowymi doniesieniami powielanymi bez końca przez wielu.
Sala ślubów |
Przyznam, że jak zachwycona byłam ślubem tradycyjnym, ten
niedzielny nie zostanie przeze mnie zapamiętany na długo. Było to dość dziwne doświadczenie, szczególnie,
w przypadku, gdy do tematu ślubu podchodzimy z perspektywy judeochrześcijańskiego
zachodu, z drugiej jednak strony, z punktu widzenia obcokrajowca żyjącego w
tutejszym społeczeństwie, była to świetna okazja do obserwacji, co zdecydowanie
wpłynęło na wzrost mojego zainteresowania tym, co działo się wokoło.
Zdjęcia ślubne robione są przed ślubem w specjalnie przygotowanym pokoju tuz obok sali ślubów |
Pierwsze, co uderzyło mnie zaraz po wyjściu z samochodu, to
ogromna masa ludzi, nic dziwnego, skoro odbywały się tam trzy śluby dokładnie w
tym samym momencie, co nasz. Tablica z informacją, kto, na którym piętrze bierze
ślub rozstawiona była przy wejściu głównym, wiec bez problemów znaleźliśmy pożądaną
lokalizację, piętro II.
Przybyliśmy troszkę spóźnieni, ślub się już zaczął. Mój znajomy
poszedł zanieść kopertę rodzinie panny młodej, ponieważ byliśmy jej gośćmi,
gdyby zaprosił nas pan młody -koperta trafiłaby do jego rodziny. Koreańczycy nie
dają prezentów, tylko pieniądze. Ile, zależy od tego, czy jest się członkiem rodziny,
przyjacielem czy kolegą z pracy (od 30-50 dolarów w przypadku kolegi z pracy, do
100 w przypadku przyjaciół i dalszej rodziny i kilkuset wzwyż w przypadku najbliższych,
– co stanowi dość marne porównanie z Polska, gdzie znajomi w kopertach przekazują
równowartość kilkuset dolarów). W zamian za kopertę zostały mu wręczone bilety
po okazaniu, których concierge ( a właściwie odźwierny zważywszy na stołówkowy
charakter przybytku) miał nas wpuścić na stołówkę.
SONATA to sala ślubów, na środku widoczny jest monitor a tuż pod nim siedzą członkowie rodzin i zbierają koperty, po prawej odźwierny i bufetowa ze stołówki |
Stołówka |
Ślub wydaje się być formalnością, do której nie przywiązuje się
większej uwagi, uwaga natomiast skupiona jest na zdjęciach i filmach z
ceremonii ( Wesela nie ma, po posiłku wszyscy rozchodzą się do domów a państwo młodzi
spędzają czas z najbliższymi. Cała ceremonia trwa maksymalnie półtorej godziny,
nasza trwała dwie, ponieważ panna młoda 4 razy zemdlała – dosłownie). Dwóch kamerzystów oraz dwóch fotografów non
stop robiło zdjęcia, często w odległości kilku centymetrów od twarzy młodych a wchodzenie
kamerzysty czy fotografa pomiędzy młodych a urzędnika USC zdawało się być powszechnie
przyjętą praktyką. Miałam wrażenie, że ta krótka ceremonia zorganizowana jest
dla celów stworzenia albumu na użytek rodziców i młodych.
Każdy z fotografów miał pomocniczkę, która cały
czas poprawiała suknie, ułożenie welonu (w trakcie ceremonii zaślubin) oraz pudrowała
pannę młodą (a urzędnik S.C. dalej leciał ze swoimi głodnymi kawałkami). Makijaż
poprawiony, suknia ułożona no to pstryk; panna młoda mrugnęła, co robimy? Z pomocą
przychodzi wacik na patyczku. Układ rzęs poprawiony i znowu pstryk (a urzędnik dalej
jedzie z kazaniem) i tak przez 30 minut, za wyjątkiem przerw na omdlewania, którymi
zresztą wydawała się być przejęta tylko matka panny młodej i pomocniczka
fotografa, choć ta druga raczej z powodu zimnych potów i konieczności dopudrowania
młodej, niż ze współczucia.
Podczas ceremonii w Sali ślubów było strasznie głośno, goście
rozmawiali na głos, zupełnie bez żenady i mało, kto (za wyjątkiem dwóch pierwszych
rzędów) wydawał się przejęty tym, co się dzieje. Panna młoda dotrwała jakoś do końca ceremonii,
co osobiście uważam za cud i o własnych silach z sali ślubów wyszła udając się do
pokoju gdzie przebrała się w tradycyjny hanbok, po czym przyszła z panem młodym
(też w tradycyjnym stroju) na stołówkę, gdzie wszyscy (już pojedzeni) czekali
na nią z niecierpliwością. Kiedy młodzi przyszli, mój znajomy rzucił półgłosem „super,
wreszcie jest, idziemy się przywitać i zmykamy” . Cala nasza piątka wstała od stołu,
przywitała/ pożegnała się z panna młodą i do samochodu.
Pozazdrościć efektywności, żadnego nonsensu, przesadnych
emocji; nie wiem tylko, dlaczego miałam wrażenie, że to był taki ślub w
przerwie na lunch, czułam się trochę tak, jakbym stała w kolejce po ślub, dokładnie
tak, jak stoję czekając na świeżo robiony gimbab w barze na rogu.
Wow - very different!
OdpowiedzUsuńDifferent is not even the word. It's not even something you would compare to our weddings Christine. It's Korean - hahahah
UsuńA teraz trzeba pomyslec jak wygladaja pogrzeby. A moze nasza kultura za bardzo jest przwiazana do tworzenia mitow.
OdpowiedzUsuńGrazyna1
Na pogrzeb jeszcze nie trafiłam, ale jeśli tylko na jakimś się pojawię, doniosę o przebiegu.
UsuńCo do mitów; wydaje mi się, ze są jednak potrzebne, często dodają życiu kolorytu. Powstrzymam się od komentarza na temat mitów ślubnych, ponieważ brak mi doświadczenia w tej materii. Na moim ślubie było 5 osób, w tym państwo młodzi.
Bardzo ciekawe, choć dla nas dziwaczne z tym jedzeniem na stołówce podczas uroczystości.
OdpowiedzUsuńTa pierwsza panna młoda to jest z innego ślubu? Pyzata ma suknię pyzatą, a chuda chudą :)
Koleżanka z pracy to szczupła panna młoda.
UsuńTa pyzata okupowała akurat pokój przygotowany na użytek zdjęć ślubnych, więc znała się siłą rzeczy w kadrze.
Zaraz to po co ta cała oprawa? Nie prościej (jak po rewolucji w Rosji) iść się zarejestrować do urzędu? Nie widzę większego sensu w organizowaniu takiej publicznej sesji zdjęciowej. Po co oni to robią?
OdpowiedzUsuńBo mogą? Bo lubią?
UsuńBo tradycyjnie gościli bliskich na weselu, więc po skomercjalizowaniu dalej to robią, tylko na swój sposób?
Robia to dla wspomnień, dla rodziny, dla siebie.
UsuńDurze śluby to tutaj tradycja a główną rolę gra tu rodzina a nie jednostka, czyli państwo młodzi i chwala im za to.
System klanowy/rodzinny sprawdza się dużo lepiej (nawet w skomercjalizowanym świecie) niż system oparty na indywidualizmie jednostki. Tylko dzięki wspólnocie i poczuciu siły, jaka leży w grupie (rodzinie) Korea mogla dokonać tak drastycznej przemiany w przeciągu zaledwie pięćdziesięciu lat.
Odpowiadając krotko na pytanie "po co?" - dla poczucia wspólnoty i przynależności.
Uwielbiam obserwować zwyczaje, rytuały, konwenanse w różnych kulturach. Dzięki Wam mogę zajrzeć i do dalekiej Azji. Dzięki!
OdpowiedzUsuńBajarko,
OdpowiedzUsuńjuż jutro wpis specjalnie dla Ciebie :)
Będzie o warzywach, chyba, ze utknę w Gangnam (wykorzystuję czas gdy mężulek po za krajem na sklepowe szaleństwa, żeby biedakowi oszczędzić nerwicy żołądka) w takim wypadku skończę pisać w niedzielę, ale obiecuję, że dołożę wszelkich starań żeby skończyć jutro.
Mężulek melisy się napije i da radę, złość piękności szkodzi ;)
OdpowiedzUsuńDzięki, już się cieszę. Dla Mężulka też coś można przy okazji zakupów nabyć na pociechę, niekoniecznie meliskę :)
OdpowiedzUsuńMyślę, ze smutkiem, że ta tradycja ma szansę przyjąć się w Polsce za,powiedzmy, 20 lat, w dużych aglomeracjach...
OdpowiedzUsuńNam też trudno dostrzec zalety takiego rozwiązania.
UsuńNo, może będzie mniej wujków, śpiących z twarzą wtuloną w kotlet schabowy, panierowany ;)
Niesamowite jak bardzo różnią się wesela w Polsce od wesela w Korei. Niby i tu i tu są goście, jest biała sukienka, garnitur, urzędnik i sala weselna, ale kiedy czytałam ten wpis, nie mogłam przestać odnosić wrażenia, że to wszystko jest tak bardzo inne. Mimo wszystko uważam, że to bardzo ciekawe doświadczenie móc być gościem na takim weselu i przekonać się samemu, jak to jest.
OdpowiedzUsuń