Jak nie urok, to przemarsz wojska.
Od przyjazdu z kotami do Korei minęło już sporo czasu, koty zamiast biegać po okolicy-siedzą w domu.
Po początkowych problemach ze zbilansowaniem diety, żeby nadmiernie nie przybrały na wadze, wszystko było w porządku.
W Irlandii futrzaki miały wykupione ubezpieczenie i oczywiście od momentu aktywacji polisy-wszelkie problemy zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Tutaj chyba też trzeba będzie powtórzyć tę magiczną sztuczkę, bo rachunki za wizyty u weterynarza zaczynają się spiętrzać.
Nie jest to blog kociego hipochondryka, więc nie będziemy się wdawać w szczegóły kłopotów, jakie ze zdrowiem miewają nasi milusińscy.
Skupimy się bardziej na samej lecznicy weterynaryjnej i jej gościach.
Z początku nosiliśmy koty do lekarza na rękach, ze smyczką i obróżką, na wszelki wypadek.
Oglądały sobie świat z wysokości ludzkich ramion i wszystko było cacy. Do momentu, w którym Sasza najprawdopodobniej się czegoś przestraszył, wpadł w amok i to Małżonka potrzebowała interwencji ambulatoryjnej i zastrzyku przeciwtężcowego.
Oszalały kot, po wyrwaniu się z objęć, pokonał płot, murek, ogrodzenie i znikł w sąsiedniej alejce. Podrapana Małżonka podążyła tą sama drogą, dorzucając kilka kolejnych zadrapań do tych już posiadanych.
Machająca do niej pani z biura, mieszczącego się na parterze sąsiedniego budynku, zwróciła na siebie uwagę. Przerażony kot wpadł do biura i zabarykadował się na oknie. Oczy miał wielkie jak spodki, z których piłby mleko, gdyby pił mleko- pije wodę.
Po tym nieprzyjemnym zajściu dostałem zadanie-kupić koszyk lub torbę, w którym można będzie bezpiecznie transportować sierściucha.
Pierwsze kroki- do naszej lecznicy, tam mają różne cuda w ofercie. Torby owszem, były, ale primo w rozmiarach do przenoszenia spasionej wiewiórki, bo w takim to standardzie występuje przeważająca ilość koreańskich psów i kotów. Po drugie primo, ceny tychże nosideł oscylowały w górnych granicach stanów średnich poziomu zasobności portfela. Innymi słowy, można by za te pieniądze jeść i pić przez tydzień. Ale może nasza lecznica jest ekskluzywna, nie wiem.
Dwie ulice dalej, w sklepie zoologicznym, kupiłem torbę, zarówno w rozsądnym rozmiarze, jaki w rozsądnej cenie. Pan sprzedawca dorzucił smakołyki gratis, w domu zorientowałem się, że przeznaczone dla psa. Te smakołyki. Koty się widać poznały, bo jeść tego nie chcą.
Lecznica mieści się przy jednej z głównych ulic Wonju, ma przemyślny system furtek i bramek po obu stronach drzwi wejściowych, bo jak zauważyliśmy, w Korei milusińscy biegają po poczekalni luzem. Kot siedzący na dystrybutorze wody, czy pies(duża wiewiórka) witający radośnie wszystkich-nikogo tu nie dziwią.
Łatwo odróżnić lekarza od technika czy recepcjonistki, z racji że każde z nich ma mundurek w innym kolorze. Po zarejestrowaniu, czeka się cierpliwie na swoją kolej. Nie puszczaliśmy Sary luzem, z obawy żeby nie zrobiła krzywdy przerośniętym wiewiórkom.
Lekarze mówią po angielsku, wspomagają się w tłumaczeniu właścicielom futrzaka anglojęzycznymi publikacjami, uzasadniają wybór takiej , a nie innej terapii czy leku.
Ludzki lekarz nie zawraca sobie tutaj tym głowy, nie po to studiował, żeby pacjentowi tłumaczyć, co mu jest i co to za żółte tabletki.
Zorientowaliśmy się też, że medykamenty konfekcjonuje się również na miejscu, bo kiedy wyraziliśmy zaniepokojenie formą lekarstwa-weterynarz zaproponował proszek- uspokoił nas, że zleci sprasowanie w tabletki lub wsypanie w żelowe kapsułki.
Na miejscu jest też gabinet pielęgnacji zwierząt, gdzie można zafarbować pudelkowi futerko na różowo, czy też ostrzyc kota na lwa. Mówię tylko o zaobserwowanych przypadkach, jestem przekonany, że gama możliwości jest o wiele większa.
Pierwsza wizyta była droższa, kolejne już w znośnej cenie. Tylko za badania krwi i moczu trzeba było dopłacić ekstra, co wydaje się zrozumiałe.
Handel zwierzakami w Korei to lukratywny biznes, jak wszędzie. Zminiaturyzowane zwierzątka idealnie pasują do zminiaturyzowanych mieszkań. A że przy tym sprzedaje się sześciotygodniowe szczeniaki jako dwumiesięczne, z zaleceniem karmienia dwa razy dziennie po 10(dziesięć!) chrupek karmy plus woda(niedożywiony psiak wolniej wtedy rośnie i jest wciąż słodziutki i malutki)-to już szczegół.
Muszę kończyć, bo z jednej strony domaga się atencji kot w kołnierzu-ktoś go w końcu musi podrapać za uchem, a z drugiej szara łapa w białej skarpetce(rękawiczce?) kradnie mi ze stołu długopis.
Just a short comment regarding our cats visiting veterinary clinic, here in Wonju.
We've taken our furry friends to the nearest vet, for feline acne treatment and some troubles with urinary tract.
Veterinarian spoke decent English, took time to explain the reasons behind his decision on therapy. First visit was slightly more expensive than following ones. Full blood and urine test was also rather costly affair.
What we liked about the clinic that all fluffy guests in waiting room are free to wander around, we have been treated seriously and were told everything. There are couple vets in there, and we dealt with two of them. Very profesional and friendly people, all of them, front desk personnel included.
Nuri Animal Medical Center can be certainly recommended.
Ja też zabieram kota ze sobą (imię i tak już ma koreańskie :P), za kilka miesięcy czeka nas chipowanie, badanie krwi itp.
OdpowiedzUsuńDużo zdrowia dla futrzaków! ^^
Uspokoję Cię, że kwarantanna na lotnisku w Incheon to w naszym przypadku była czysta formalność.
OdpowiedzUsuńSprawdzili papiery i nie trzeba było na nic czekać.
To super, bardzo mnie to cieszy ^^ Koteł zdrowy, co roku szczepiony, mam nadzieję że u nas też pójdzie szybko ^^
UsuńErrata:
OdpowiedzUsuńDziś widziałem u weterynarza pudla królewskiego. Duży, zadbany, ostrzyżony według wzorca.
Bez żadnych kokardek, falbanek i henny. Czy co tam robią jego miniaturowym braciom.
Piękny.
Naprawdę świetnie napisane. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńCiekawy wpis. Warto było tutaj zajrzeć
OdpowiedzUsuń