poniedziałek, 12 maja 2014

Grochówka wojskowa. Bez grochu.

Ale za to z parówkami, mielonką, makaronem, tofu, mięsem mielonym, kluskami ryżowymi, kapustą, pastą gochujang i co tam mieli pod ręką.
Budae jjigae, czyli dosłownie wojskowa zupa.

Kolejny już raz, dzięki uprzejmości Koreańskiej Organizacji Turystycznej, dane nam było zasmakować strawy duchowej. Ale zanim nasza międzynarodowa gromadka dotarła na musical, oparty na popularnym w Korei serialu, którego to scenariusz z kolei oparty był na noweli, która to nowela... stop! Do teatru wrócimy, teraz o strawie dla ciała.
Zebraliśmy się wszyscy przed siedzibą KTO w Seulu, po butelce wody i batonie energetycznym na głowę i w drogę. Całe półtorej godziny autobusem do Uijeongbu, miasta położonego na północ od Seulu.
W mieście tym stacjonuje sporo amerykańskich wojsk, słynie też ono między innymi z budae jjigae, potrawy której korzenie sięgają wojny koreańskiej.
Tuż po wojnie trudno było o jedzenie, więc nadwyżki puszkowanych parówek, mielonki SPAM i szynki znalazły zastosowanie właśnie w tej zupie. Jest ona popularna w Korei do dziś, choć starano się zmienić jej nazwę, żeby nie przypominała o trudnych czasach. Wszędzie, gdzie byliśmy jednak nazwa jest ta sama.
Całą miksturę zalewa się wodą i gotuje pod przykryciem, później biesiadnicy nakładają sobie sami na talerze, kelnerki ewentualnie regulują płomień i dolewają wody. Tradycyjnie też podaje się osobno ryż, który można na koniec podsmażyć w sosie, w którym skumulowały się wszystkie smaki.
 
Na pierwszym planie Polska i USA, z tyłu, Rosja, Hongkong, Francja, Grecja, Chiny, Egipt, Tajwan etc.

Po wczesnym obiedzie pojechaliśmy pod teatr, gdzie w oczekiwaniu na spektakl umilaliśmy sobie czas malując na kaflach, które zostaną następnie wypalone i przymocowane na zewnętrznej ścianie budynku.
Praca zbiorowa.
Twórczość Małżonki i moja.
Jak już skończyły nam się pomysły na radosną twórczość, nadszedł czas na spektakl, zatytułowany"Moon embracing the Sun"
Musical o tym, jak on kocha ją, ona jego, zła królowa wsadza patyk w szprychy, przepychanki między koteriami na królewskim dworze, a wszystko to śpiewane w archaicznym koreańskim. Nawet opiekunka naszej grupy, Eva, przyznała się, że nie wszystko zrozumiała..
Program dostaliśmy, a jakże, ale tam też nikomu nie przyszło przetłumaczyć choć kilku zdań na angielski, chiński czy japoński. To był w zasadzie jedyny zgrzyt w ciągu całego dnia. Doceniliśmy więc scenografię, oświetlenie i warsztat śpiewaków, wszak nie w każdej operze tłumaczy się libretto, prawda?


Autobus w drodze powrotnej do Seulu był już bardziej roześmiany, nasi nowi znajomi z Egiptu czy Kazachstanu przestali być anonimowi, przekazaliśmy sobie adresy mailowe i umówiliśmy na następny wyjazd.
Zdążyłem na jeszcze jeden spektakl tego wieczoru, ale o tym będzie przy okazji. Nie zawsze w końcu ma się okazję zostać wciągniętym na scenę podczas pokazu tradycyjnych sztuk walki jako "mistrz z Polski". Jak z tego wybrnąłem- zapraszam na kolejnego posta!

2 komentarze:

  1. Na tym zdjęciu strasznie przypominasz swoją Mamę :) Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...