czwartek, 8 maja 2014

Spacerkiem po Seulu.

Wróciłem! Z pracy rzecz jasna.  Z przygodami, lekkim opóźnieniem, bo zmiennik czekał na jakieś dokumenty, krótkim postojem na Labuan(fryzjer, masaż etc), ale wróciłem.

Małżonka nie zasypiała gruszek w popiele, zdobyła nowe mapki, przewodniki, informacje i już w sobotę rano wylądowaliśmy w Seulu. Jedną z wielu inicjatyw dedykowanych turystom przez lokalne organizacje turystyczne są wycieczki piesze, z przewodnikiem-wolontariuszem. Bardzo często taka osoba to emerytowany pracownik jakiegoś koncernu czy zjednoczenia handlu(tak, tutaj też mieli takie kwiatki), mówiący w jakimś obcym języku, dorabiający sobie w ten sposób do emerytury.
My mamy zawsze szczęście i trafiamy na ludzi z pasją, którzy potrafią opowiadać o pozornie błahych miejscach w taki sposób, że chce się tam wrócić.
Tym razem na celownik czy też na ruszt, jak kto woli, poszła trasa o wdzięcznej nazwie Stare, Ukryte Uliczki Seulu, z tradycyjną wioską Seochon jako gwoździem programu.
Wąskie uliczki, zaułki, mnóstwo kwiatów. Gdyby nie alfabet na tabliczkach, można by się zapomnieć i pomyśleć, że to jakaś śródziemnomorska wioska.
Kącik dla znużonych dreptaniem też się znajdzie,
Jeśli się Wam nie uda zgubić w labiryncie, kolejnym etapem naszego spaceru będzie Tongin Market.
Dwupoziomowy budynek, z przeszklonym dachem, wciśnięty pomiędzy starszych braci ze szkła i stali. Miejsce ciekawej inicjatywy, wymyślonej przez lokalnych kupców.
Niepozorny z zewnątrz bazarek.
Przy wejściu można nabyć rulon sztonów(takich samych, jak chińskie monety mające przyciągnąć bogactwo)
i uzbrojeni w tackę możemy już iść wybierać sobie potrawy na obiad.

 Są stoiska, które specjalizują się w dodatkach, są i takie, gdzie w ofercie będą dania główne. Od nas samych zależy, gdzie i ile zostawimy swoich żetonów.
U tej pani stołował się John Kerry, podczas swojej wizyty w Seulu. O dziwo nie podniosła cen :)
Ja od wiceprezydenta nie gorszy 
Do tego jakaś zielenina, mój ulubiony kiszony czosnek, tym razem dodatkowo wymieszany z pastą chili i gotowe.
 
Z kulinarnych dla nas nowinek, Małżonka na przystawkę wybrała karmelizowane na chrupko krabiki i krewetki. Je się to razem z pancerzykiem, wszak chityna niezbędna na stawy.
Po obiedzie udaliśmy się na spacer, uspokoić sumienie liczące kalorie i na kawę.
Ponieważ wyczytałem, że w dzielnicy Itaewon można kupić większe rozmiary koszul i ogólnie odzieży męskiej(tutejsze XXL wciąż się na mej klacie gladiatora nie dopina), wsiedliśmy do metra.
Tuż po wyjściu-niespodzianka! Pilsner Urquell i jego pop-up pub, czyli biznes na modnej ostatnio zasadzie"dziś tu, jutro rusz d.. i poszukaj nas".
Dwa rodzaje piwa, 3 rodzaje przekąsek. Koniec. Tym drugim rodzajem boskiego nektaru była piana w kuflu, o nazwie Milk. Ciekawy sposób na sprzedanie mniejszej ilości trunku w tej samej cenie co zwyczajny kufel, prawda?
Jeśli komuś nie w smak precle czy kiełbaski, na stoisku obok była grillowana ośmiornica, sprzedawana na kubki.
Potem spacer nad strumieniem w centrum miasta
i wyprawa do jednego z kompleksów świątynnych na nocne fotografowanie.
Potem to już tylko do hotelu, zbierać siły na kolejny dzień na nogach, przed nami doroczna, tradycyjna ceremonia w świątyni Jongmyo, obiad z naszą nową koleżanką, Kanadyjką polskiego pochodzenia i takie tam.
 

1 komentarz:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...