środa, 14 maja 2014

JUMP. Martial Arts and Slapstick in One Performance./ Jak się bawić, to własnym kosztem.

To był długi dzień, pełen wrażeń opisanych w poprzednim poście. Na deser, a w zasadzie późną kolację, zostawiłem sobie jeszcze jeden spektakl, a mianowicie JUMP.
Krótki spacerek od siedziby KTO, po drodze rysująca się na tle zachodzącego słońca statua wymachująca młotkiem.
Nie zdążyłem jeszcze dopytać, z kim mam przyjemność.
Sala teatralna mieści się w budynku redakcji gazety KyungHyang, przy wejściu kafeteria, w pobliżu kilka knajpek i butików.
Wymieniłem w kasie zaproszenie na właściwy bilet, błysk w oku kasjera nie zastanowił mnie ani na chwilę..
Połączenie tradycyjnych,jak Taekwondo czy Taekkyeon, stylów walki ze slapstickową komedią, działa od 2003 roku. Od tamtej pory wzięło to przedstawienie szturmem Festiwal w Edynburgu, grano go też w Nowym Jorku i Londynie. Opowiada o szalonej rodzince, w której trzy pokolenia, mieszkające pod jednym dachem, uprawiają sztuki walki. Jest i dziadek, który swata wnuczkę, jest i ojciec oganiający się od zalotnej małżonki, wujaszek-pijaczyna z czerwonym nosem.
W pierwszej części spektaklu każdy z artystów z osobna i wszyscy razem prezentują swe umiejętności, pod czujnym okiem nestora rodu. Napięcie jak u Hitchcocka, zaczyna się od ekwilibrystyki w powietrzu, ciekawe co będzie potem.
Niedługo dane mi było się dowiedzieć, może nawet więcej niż się spodziewałem..
Zirytowany słabym jego zdaniem poziomem treningu dziadek, szuka dla swojej rodzinki nowego mistrza.
Zgadnijcie, na koga padł jego pozornie zakryty bielmem, a faktycznie jastrzębi wzrok?
W ułamku sekundy zrozumiałem błysk w oku kasjera, który posadził mnie tak, że niby z boczku, ale w zasięgu bambusowej laseczki dziadka.
Z szacunkiem należnym wiekowi ukłoniłem się seniorowi rodu, po krótkim namyśle ukłoniłem się też w stronę publiczności. Morituri te salutant! Przeżegnawszy się jeszcze ukradkiem, co wzbudziło wybuch śmiechu u zgromadzonych, wszedłem niepewnie na scenę.
Tutaj po wymianie grzeczności i przedstawieniu mnie rodzinie jako "your new master from Poland", dziadek postanowił przetestować moje umiejętności.
Jako pierwszy w szranki stanął wujek-pijaczyna, obaj zrobiliśmy przepisowo ruki po szwam! jak w Wejściu Smoka i się zaczęło.
Wujaszek kopnął powietrze nad swoją głową i gestem zachęcił mnie do tego samego. Markując za ciasne spodnie, podciągnąłem nogawkę sztruksów i machnąłem kończyną, w nie sięgającej mojemu przeciwnikowi do pięt(kopnąłem nieco wyżej niż pięty), imitacji kopnięcia. Usłyszawszy oklaski, szybciutko sobie przypomniałem, po co tu w ogóle przyszedłem- bawić się!
W kolejnej odsłonie mój przeciwnik wykonał pad z przewrotem przez ramię w przód i stanął na nogi wykonując przerzut lotny w tył. Czyli po polsku salto.
I z szelmowskim uśmieszkiem ustąpił mi miejsca. Jako iż zdałem sobie sprawę, że mam w kieszeniach drobne, telefon i kto by to wszystko potem zbierał, postanowiłem nie pokazywać, co naprawdę potrafi "miszcz z Polski".
 Rzuciłem się na podłogę, położyłem na boku podpierając łokciem i wymachując nóżką jak te panie z telewizyjnego aerobiku, które ojciec mojego kolegi ogląda codziennie w ramach porannej gimnastyki, posłałem wnuczce całusa.
Jak się okazało, drugie starcie wygrałem w cuglach!
Rodzinka usatysfakcjonowana z mojego zaawansowanego poziomu sztuk walki, zgodziła się na zawody. Dziadek wyjaśnił, że według reguł fair play, muszą mnie najpierw przeszukać. Ku mojemu zdziwieniu, zza pazuchy wyjęli mi spory toporek, zza paska słusznych rozmiarów maczetę i bodajże śrubokręt. Wszyscy odskoczyli na bok i jednogłośnie ogłosili mnie nowym mistrzem!
W nagrodę dostałem program występu i mogłem już sobie iść. W życiu się tak dobrze nie bawiłem!
Z zapartym tchem i z bolącym ze śmiechu brzuchem obserwowałem perypetie na scenie do końca.
Po wyjściu zdobyłem nawet kilka autografów:

W powrotnej drodze, w metrze, rozmawiałem z parą Węgrów, również wracających z tego samego przedstawienia. Powiedzieli, iż byli przekonani, że mój występ był wcześniej zaaranżowany.
Jak widać, umiejętność śmiania się z samego siebie-dodaje wiarygodności.

========================================================================
Yet another outstanding night out, courtesy of KTO. Venue is walking distance from KTO's headquarters, one can take Subway Line 5 and disembark at  Seodaemun Station as well.
There is a cafeteria and couple food joints in the area.
I swapped my invitation for a regular ticket, I was given seat C25. Number it's kinda important, as you will see shortly.
Plot is about  one exercise freak Korean family, three generations living under one roof.
Grandfather keeps them busy cleaning the house, as they expect some guests. Housekeepin over, time for some serious training. Not that until now they were static.
Grandpa is apparently not happy about his family performance, and he sets on the hunt for a new sansei, or coach. Seat C25 seems to be at the right distance to the stage..
Yep, I ended up  performing with Korea's finest martial arts specialists.
First they pulled my leg, prompting me to some gravity defying antics, then  I had a laugh when I blew beautiful granddaughter a kiss:)
One and half hour of spectacular acrobatics and comic acting.
I even managed to get some autographs.
I haven't seen NANTA yet, though ;)

The address is 22 Jeong-dong, Jung-gu, Seoul.

Performance Times

* Monday: 20:00
* Tue-Sat: 16:00, 20:00
* Sunday and Holidays: 15:00, 18:00



Admission/Participation Fees

VIP seat: 60,000 won
R-seat 50,000 won
S-seat 40,000 won



Duration of Performance: 80 minutes











Ticket Reservations

Phone: +82-2-722-3995
Online:
Interpark: ticket.interpark.com (Korean, English, Japanese, Chinese)Korea DMC: www.koreadmc.co.kr (Korean, English, Japanese, Chinese)

4 komentarze:

  1. Nie mam pojęcia o sztuce i artystach, ale coś musi być na rzeczy, bo ludek z pierwszego zdjęcia to już trzeci, jakiego widzę! Jednego mamy w Seattle, jeden też jest w San Diego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Na pewno stoją za tym cykliści i masoni :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Nic nie wiem na temat sztuk walk jakichkolwiek, oprócz tej z moim kotem, dlatego też może nie będę wdawać się w dyskusje na ten temat, bo się zbłaźnię. Jednak taka refleksja mi się nasunęła, że gdybym była na Twoim miejscu to bym miała pełne gacie ze strachu :D pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Nasze koty wyszkoliły nas już na tyle skutecznie, że nie potrzebują już wydatkować cennej energii na walki z człowiekami. Energia przydaje się, jak wiadomo do uprawiania czynnego odpoczynku.

    A w przypadku wieczoru ze sztukami walki wystarczyła odrobina dystansu do samego siebie, żeby nie musieć się martwić o pampersa ;)
    Pozdrawiamy serdecznie!

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...