sobota, 15 lutego 2014

Głodna Litwa, pardon, Korea - a sprawa polska.

Wiadomo, człowiek nie wielbłąd.., zaraz, to nie o piciu miało być. Dziś o Polakach gotujących dla Koreańczyków. Skojarzenie z Litwą tylko dlatego, że rzucili się ci Koreańczycy na jadło jak niegdyś plemiona litewskie na rogaciznę na ziemiach Polan przed zimą.
Wczoraj wieczorem miałem przyjemność dostarczyć własnoręcznie przygotowany posiłek do pracy Małżonki. Podjęliśmy wyzwanie, jako że jej współpracownikom w głowach się nie mieściło, że białe człowieki nie dość, że nie tylko lubią koreańską kuchnię, ale też sami nie stronią od przygotowywania lokalnych potraw.
Z drugiej strony trudno im się dziwić, do tej pory mieli do czynienia przeważnie z Amerykanami, którzy tęsknili za nieco mniej wyrafinowaną, a za to bardziej przetworzoną żywnością.

Czasu było niewiele, bo decyzję o przyjątku(pokazało się ze 12 osób, z dyrektorem i jego zastępczynią włącznie, więc może impreza zasługuje jednak na pełnoprawne miano przyjęcia?)
podjęliśmy dzień wcześniej. Szybki wypad na lokalny bazar po wołowinę, kiszony czosnek i warzywa, reszta składników w domu.
Koreańska wołowina przypomina japońską wołowinę Wagyu z okolic Kobe, czyli jest taka marmurkowa, z żyłkami tłuszczu, świetna do przyrządzania na ruszcie. Nie jest za to tak koszmarnie droga, choć tania jak na lokalne warunki też nie jest. Wielu ludzi tutaj woli jednak zapłacić wyższą cenę za mięso dobrej jakości.
Zdjęcie pożyczone stąd.
Pocięta w wąskie paseczki marynowała się w sosie sojowym, czosnku i zielonej cebulce całą noc.
Tuż przed wyjściem z domu została podsmażona na oleju sezamowym i zapakowana w styropianowe pudło, żeby donieść ją jak najcieplejszą-udało się, nie trzeba było podgrzewać w mikrofalówce.
Jako że koreańskie BBQ obfituje w zieleninę i dodatki, było więc kilka rodzajów sałat do zawijania, własnej roboty sos ssamjang, o którym pisałem w poście o paście doenjang, pokrojone w duże słupki surowa marchew i ogórek, które goście potem maczali właśnie we wspomnianym sosie, pokrojony surowy czosnek i ząbki czosnku kiszonego, maneul jangajji, ugotowany ryż i napoje.
Jako dodatek przyciągający uwagę występowała Małżonki wariacja na temat samgakkimbap, czyli ryżowych pakiecików zawijanych w suszone wodorosty gim(japońskie nori, angielskie laver), znane wszystkim miłośnikom sushi. Nasze kulki z ryżu(patrz zdjęcie na początku posta) zostały podzielone na dwie części, jedna z nich została obtoczona w ziarnach prażonego sezamu, druga zaś w drobno posiekanych wodorostach. Resztę zestawu uzupełniały jednorazowe pałeczki i talerzyki.

Zanim wszystko zostało zjedzone, udało mi się zrobić jedno zdjęcie.. Nie najlepszej jakości, bo z telefonu. Kolejnych już nie zdążyłem zrobić, nie chwaląc się-smakowało wszystkim.
Dobrze, że miałem dokładkę.
Nieśmiało przebąkiwali coś o następnym razie.
Na koniec szybki przepis na kuleczki ryżowe, jako przekąskę do maczania w sosie sojowym, lub jako alternatywny sposób podania ryżu do posiłku.







Potrzebny będzie ryż do sushi(krótko-ziarnisty, klejący) może też być ryż do risotto, czyli Arborio, choć ma trochę więcej skrobi. Gotujemy go według przepisu na opakowaniu i studzimy. 

Mieszamy z ulubionymi dodatkami smakowymi, ziołami, drobno posiekanym czosnkiem czy papryką, co nam przyjdzie do głowy, przyprawiamy solą i pieprzem do smaku.

Mocząc dłonie w misce z wodą, aby ryż się nie kleił do rąk, formujemy kulki wielkości orzecha włoskiego. Część z nich obtaczamy w ziarnach sezamu, uprażonego na suchej patelni, część zaś w posiekanych(można też połamać w rękach, ale efekt jest mniejszy) glonach nori.

Podajemy z sosem sojowym i ze słodkim sosem chili do maczania.

                                                                   Smacznego!

3 komentarze:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...