I znów rano wstaliśmy skoro świt, tym razem z zamiarem
odwiedzenia parku narodowego Bako i obserwowania nosaczy.
Bako położone jest na północnym krańcu półwyspu Muara Tebas,
pomimo tego, że park jest niewielki, gwarantuje niezapomniane widoki, a bogactwa
fauny i flory niejeden park na świecie mógłby mu pozazdrościć. Delfiny, małpy,
zarośla mangrowe, dżungla, klify i piękne plaże a wszystko w odstępie kilku kwadransów
od siebie, prawdziwy raj w pigułce.
Park ma świetnie organizowany system ścieżek. Są one
zaprojektowane w ten sposób, aby zapewnić nie tylko widoki zapierające dech w piersiach,
ale także spotkania z dzika przyrodą, choć pamiętać należy, ze największe
szanse zobaczenia dzikich małp są rano, kiedy zajadają się owocami i kwiatami
na śniadanie, dlatego zdecydowaliśmy się na przyjazd pierwsza łódką, co wiązało
się ze wstaniem o godzinie 5.30 rano.
My, postanowiliśmy zacząć od trasy do Teluk Paku, stamtąd wzięliśmy
łódkę na malowniczo położoną plażę. Po drodze mijaliśmy ikonę parku
narodowego Bako, czyli skalnego węża wystającego z wody.
Po wylegiwaniu się na piasku i pływaniu w ciepłych wodach
Morza Południowo Chińskiego spakowaliśmy plecak i trasą bodajże oznakowaną na żółto udaliśmy się
z powrotem do Visitors Center.
Nie był to dobry pomysł, ponieważ chodzenie w upale w
godzinach wczesno popołudniowych w okolicy równika może skończyć się przegrzaniem
organizmu, ale szczęśliwie zaszliśmy na miejsce bez ofiar w ludziach.
Problem w tym, że nie udało się nam zobaczyć małp, po które
tu przyjechaliśmy, czyli nosaczy. Makaki były za to aż nader
zachwycone naszą obecnością. Muszę przyznać, że pojenie małpy wodą z butelki
było cudownym przeżyciem, pic się chciało bidulce w tym upale.
To, że jej siostry zwinęły w międzyczasie puszkę z napojem i drożdżówkę mojemu Małżonkowi, to już inna sprawa. Mógł się nie odwracać ;)
To, że jej siostry zwinęły w międzyczasie puszkę z napojem i drożdżówkę mojemu Małżonkowi, to już inna sprawa. Mógł się nie odwracać ;)
A co do nosaczy…. to na szczęście spotkaliśmy panią doktor z
USA, która przeprowadzała badania na terenie parku, zabrała nas do strażników, porozmawiała
z nimi (widocznie dobrze się znali), po czym zabrali nas w miejsce, w
którym Nosacze oddawały się rozpasanej konsumpcji owoców na drzewach.
Po przygodzie z małpami udaliśmy się do Sarawak Cultural
Village, będącym żywym skansenem. Rzadko udajemy się w tego typu miejsca, ale
to polecało nam wiele osób, więc zdecydowaliśmy że poprosimy naszego pana
taksówkarza, żeby nas tam zabrał i była to bardzo dobra decyzja. Celem było
zobaczenie domu z plemienia Orang Ulu, z którego pochodzi nasz ‘baby carrier’vel nasza nowa lampa.
Cel został osiągnięty.
Orang Ulu czyli up-river dwellers (mieszkańcy góry rzeki) to
około 5.5% populacji Malezyjskiej części Borneo. Tradycyjnie, zajmowali się oni
ekstrakcją rudy żelaza, z której wyrabiali miecze hartowane w zimnych, górskich
potokach. Preferowali oni osiadły tryb życia, uprawiali ryż, zajmowali się sztuką,
ich domy oraz przedmioty były pięknie zdobione a cudowna, tradycyjna muzyka przetrwała
do dnia dzisiejszego.
W Sarawak Cultural Village http://www.scv.com.my/main.asp dwa razy dziennie odbywają się przedstawienia
(coś w stylu polskiego Mazowsza, tylko kultura, a wiec i prezentacja inna) o
11.30 i 16.00. Niby show dla turystów, ale warto się wybrać, jeśli chcemy
zobaczyć charakterystyczne tańce dla poszczególnych plemion z Borneo.
Wieczorkiem postanowiliśmy rozpuścić nasze brzuszki i po
kolacji w cudownej dziurze w ścianie przy Carpenter Street, pod nazwą Lau Ya Keng
Temple (gdzie przewodził satay pork) zajadaliśmy się lapis cake, który smakuje
prawie jak sękacz!
Cena za jeden szaszłyk to 60 groszy. Polskich groszy. |
Lapis cake został zakupiony, tyle, ze w jednym kolorze –
hhihihihi – obojgu nam najbardziej smakował czekoladowy, bez warstwowy, za to
bardzo bogaty w smak czekolady Cake Lapis pod wdzięczną nazwą Lady Baltimore;-)
Teraz na kilka dni do domu w Korei a później Japonia.
Coś cudnego! Potem wrócę do tego posta się podelektować, bo muszę pędzić :))
OdpowiedzUsuńMy też zdecydowaliśmy się podzielić te wrażenia na kilka części, żeby można było się spokojnie nacieszyć wrażeniami. Zapraszamy ponownie Gosianko!
UsuńTeraz na spokojnie się napatrzyłam i zachwyciłam waszą wycieczką. Super!
UsuńAle cudowne widoki, zazdroszczę! :)
OdpowiedzUsuńZapraszam również do siebie: scritto-con-la-pasta.blogspot.com
Dziękujemy za zaproszenie :)
Usuń