|
Gimbap jaki jest - każdy widzi. |
Sushi jakie jest, każdy wie. A jeżeli nie wie, to się nie przyznaje, bo jak wiadomo to obciach obecnie i w niedalekiej przeszłości żywić się czymś innym.
Sushi to ryż, zakwaszony octem, stąd nazwa. Tradycyjnie wywodzi się to od ryby, fermentowanej w kwaśnym ryżu. Stąd też mniej wymyślne wersje niemal zawsze będą zawierać jakąś rybę.
Koreański gimbap, czy też kimbap, jak komu wygodnie użyć zapisu koreańskiej wymowy, to już inna bajka.
Nie będziemy tutaj dochodzić, czy danie ewoluowało podczas okupacji japońskiej, czy Koreańczycy sami na to wpadli. Bliskość obu krajów i ich wzajemne, niezbyt szczęśliwe relacje pozwalają sądzić, że wpływy się przenikały. I niech tak zostanie na potrzeby dzisiejszych dywagacji.
Koreańskie ryżowe rolki raczej nie zawierają ryby. Na zdjęciu powyżej w przekroju widać od góry, zgodnie z ruchem Słońca, przynajmniej na północnej półkuli: omlet, marynowaną rzodkiew daikon, paluszek krabowy, szynka konserwowa, duszona wołowina i tutejsza wariacja na temat cukinii.
Na zdjęciu poniżej widać też marchewkę, ogórka i
odeng, czyli fish cake.
Generalnie nie wydaje się, żeby były jakieś specjalne ograniczenia, co do wsadu.
Koreańskie zawijasy będą więc bardziej chrupiące, a fakt, że płaty glonów(gim), w które zawija się ryż i resztę są zwykle prażone, a potem posmarowane delikatnie olejem sezamowym powoduje, że dostajemy do ręki idealnie uzupełniającą się kompozycję.
Wtajemniczeni po uformowaniu, kroją rulon na plastry ostrym nożem, maczanym właśnie w oleju sezamowym. I nóż się nie klei, i delikatny aromat pozostaje.
Gimbap to typowy street food, kosztuje niewiele, a syci na długo. Pierwszy raz spróbowaliśmy tego jeszcze w Irlandii, gdzie na jednym z festynów w Galway, para koreańskich studentów postanowiła zaznajomić lokalną społeczność z kilkoma specjałami, sprzedawanymi ze stolika turystycznego.
Teraz czasem na dworcu autobusowym, przed porannym wyjazdem gdzie oczy poniosą, kupujemy wersję, która jako żywo kojarzy się ze wszelkimi wyjazdami w latach szkolnych i studenckich.
Kimbap faszerowany tuńczykiem i pastą gochujang. W czerwonym opakowaniu. Ryż, ryba i papryka. Pikantne toto.
Jest takie miasto nad Odrą, z dostępem do morza(kanał bo kanał, ale zawsze) skąd pochodzi jeden z nieśmiertelnego wyjazdowego trio, obok pasztetu z kogutkiem i mielonki turystycznej.
I tak właśnie smakuje ten kimbap. Jak tu nie zatęsknić za domem?
Dla tych z Was, którzy próbowali swoich sił ze zrobieniem sushi w domu, zrobienie gimbap'u będzie jeszcze łatwiejsze. Krótkoziarnisty ryż gotujemy do miękkości, Koreańczycy nie solą ryżu.
Po ostygnięciu rozkładamy na ułożonych na bambusowej macie płatach glonów, układamy nadzienie, zwijamy w rulon, kroimy w plastry, sztuczka podana wyżej.
Nie trzeba podawać z sosem sojowym, ale można. Można też zmieszać jasny sos sojowy w równych proporcjach z ryżowym octem, trochę dosłodzić, trochę podostrzyć drobno posiekanym chili, wycisnąć ząbek czosnku- co kto lubi. Pasuje wszystko.
|
Takie paczuszki na dwa kęsy też są świetne. Samgak-kimbap, czyli trójkąty. |
Tutaj do kupienia na każdym rogu, można zjeść na miejscu, z talerza, z dodatkami. Można złapać w garść i zjeść po drodze, choć zwykle w wersji na wynos dostaje się pałeczki, w założeniu, że zdążymy donieść do domu czy biura. Ja donaszam zwykle połowę. Lub mniej. Czego i Wam życzę.